- Odgarnęła włosy z czoła. - No, dobrze, to był głupi błąd, ale nie fatalny. Mówisz, że nigdy wcześniej nie widziałeś tych zdjęć?
- Nigdy.
- I kiedy o to zapytali, w końcu zamknąłeś się?
- Tak.
- Już lepiej - orzekła, kiwając głową. - A to, że siniaki były skutkiem wypadku samochodowego. Czy to prawda?
- Słucham?
Crimstein zamknęła notatnik.
- Posłuchaj... Beck, tak? Shauna mówi, że wszyscy nazywają cię Beck, więc chyba nie będziesz miał nic przeciwko temu, że ja też będę się tak do ciebie zwracać?
- Nie ma sprawy.
- Dobrze. Słuchaj, Beck, jesteś lekarzem, zgadza się?
- Zgadza.
- Potrafisz pocieszyć pacjenta?
- Staram się.
- Ja nie. Ani trochę. Chcesz się pieścić, przejdź na dietę i wynajmij masażystkę. Tak więc dajmy spokój tym wszystkim „słucham”, „przepraszam” i innym nonsensom, dobrze? Po prostu odpowiadaj na moje pytania. Ta historia o wypadku samochodowym, którą im opowiedziałeś. Czy to prawda?
- Tak.
- Bo federalni sprawdzą wszystkie fakty. Wiesz o tym?
- Wiem.
- W porządku, świetnie, więc to sobie wyjaśniliśmy. - Crimstein nabrała tchu. - Może twoja żona miała przyjaciela, który zrobił te zdjęcia - powiedziała, głośno myśląc. - Ze względu na ubezpieczenie lub z jakiegoś innego powodu. Na wypadek gdyby chciała wystąpić z roszczeniami. To mogłoby mieć sens, gdybyśmy byli zmuszeni się w to wgłębiać.
Dla mnie to nie miało sensu, lecz zatrzymałem tę myśl dla siebie.
- Tak więc pytanie pierwsze: gdzie były te zdjęcia?
- Nie wiem.
- Drugie i trzecie: W jaki sposób zdobyli je federalni? Dlaczego pojawiły się teraz?
Pokręciłem głową.
- I najważniejsze: co oni próbują ci przypiąć? Twoja żona nie żyje od ośmiu lat. Trochę za późno na wytaczanie sprawy o maltretowanie małżonki. - Usiadła wygodnie i zastanawiała się przez minutę czy dwie. Potem popatrzyła na mnie i wzruszyła ramionami. - Nieważne. Podzwonię trochę i dowiem się, co jest grane. Tymczasem nie bądź głupi. Nic nie mów nikomu. Rozumiesz?
- Tak.
Znowu oparła się wygodniej i rozmyślała przez jakiś czas.
- Nie podoba mi się to - powiedziała w końcu. - Wcale mi się nie podoba.
11
Dwunastego maja tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku Jeremiah Renway z trójką innych radykałów spowodowali eksplozję w budynku wydziału chemii Eastern State University. Według pogłosek, które krążyły wśród członków organizacji pacyfistycznych, wojskowi naukowcy wykorzystywali uniwersyteckie laboratoria do badań nad ulepszoną odmianą napalmu. Czwórka studentów, którzy w przypływie twórczej weny nazwali się Freedom’s Cry, postanowiła zaprotestować przeciwko temu w tyleż dramatyczny, co widowiskowy sposób.
W tym czasie Jeremiah Renway nie wiedział, czy ta pogłoska jest prawdą. Teraz, przeszło trzydzieści lat później, mocno w to wątpił. Nieważne. Wybuch nie zniszczył laboratorium. Dwaj strażnicy pilnujący terenu uniwersytetu natknęli się na podejrzaną paczkę. Kiedy jeden z nich ją podniósł, paczka eksplodowała, zabijając obu.
Obaj mieli dzieci.
Jeden z „obrońców wolności” Jeremiaha został schwytany dwa dni później. Do tej pory siedzi w więzieniu. Drugi umarł na raka okrężnicy w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku. Trzecia osoba uczestnicząca w zamachu, Evelyn Cosmeer, została aresztowana w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku. Obecnie odsiadywała siedmioletni wyrok.
Zaraz po wybuchu Jeremiah znikł nocą w lesie i nigdy z niego nie wyszedł. Rzadko widywał ludzi, słuchał radia czy oglądał telewizję. Tylko raz skorzystał z telefonu - zmuszony przez okoliczności. Jego jedyną więzią ze światem były gazety, chociaż i te zupełnie błędnie opisywały to, co wydarzyło się tutaj przed ośmioma laty.
Urodzony i wychowany u podnóża gór północno-zachodniej Georgii, ojciec Jeremiaha nauczył syna wszystkich możliwych technik przetrwania w ekstremalnie trudnych warunkach, lecz najważniejszą radą było stwierdzenie: „możesz ufać naturze, ale nie człowiekowi”. Jeremiah zapomniał o tym na jakiś czas. Teraz ta rada stała się jego życiową dewizą.
Obawiając się, że będą go szukać w pobliżu rodzinnego miasta, Jeremiah osiadł w lasach Pensylwanii. Kręcił się po nich przez jakiś czas, co noc lub dwie przenosząc swój biwak, aż znalazł względne wygody i bezpieczeństwo nad jeziorem Charmaine. Kiedy pogoda była bardzo kiepska, człowiek mógł schronić się w starych chatach, które pozostały po dawnym letnim obozowisku. Goście rzadko przybywali nad jezioro - przeważnie w lecie, a i wtedy głównie w weekendy. Mógł tu polować na jelenie i we względnym spokoju żywić się ich mięsem. Kiedy czasem nad jezioro przyjeżdżali ludzie, po prostu chował się lub odchodził dalej na zachód.
Albo obserwował ich.
Dla dzieci, które kiedyś tu przychodziły, Jeremiah Renway był Boogeymanem.
Teraz stał nieruchomo i obserwował kręcących się mężczyzn w czarnych kamizelkach. Agentów FBI. Widok tych trzech dużych żółtych liter wciąż przeszywał mu serce jak lodowy sopel.
Nikt nie zadał sobie trudu, żeby ogrodzić teren żółtą taśmą, zapewne dlatego, że było to tak odludne miejsce. Renway wcale się nie zdziwił, kiedy znaleźli ciała. No oczywiście, ci dwaj mężczyźni zostali zakopani głęboko i starannie, ale Renway miał pewność, że większość tajemnic zawsze wychodzi na jaw. Najlepiej wiedziała o tym jego wspólniczka Evelyn Cosmeer, która przed aresztowaniem była typową kurą domową z podmiejskiej dzielnicy Ohio. Ironiczna wymowa tego faktu nie uszła uwagi Jeremiaha.
Pozostał ukryty w krzakach. Był specjalistą od kamuflażu. Nie zauważą go.
Wspominał tę noc sprzed ośmiu łaty, kiedy umarli ci dwaj mężczyźni - nagły huk strzałów, dźwięk szpadla tnącego ziemię, postękiwania dochodzące z głębokiego wykopu. Zastanawiał się nawet, czy nie powiadomić władz o tym, co tu naprawdę się wydarzyło.
Anonimowo, rzecz jasna.
W końcu jednak doszedł do wniosku, że nie może ryzykować. Jeremiah wiedział, że człowiek nie jest stworzony do życia w klatce, choć niektórzy potrafią się do tego przyzwyczaić. On by nie potrafił. Jego kuzyn Perry odsiadywał osiem lat w więzieniu federalnym. Był sam w maleńkiej celi przez dwadzieścia trzy godziny na dobę. Pewnego ranka próbował się zabić, z rozpędu waląc głową o cementowy mur.
Jeremiah też by tak skończył.
Więc trzymał język za zębami i nie zrobił nic. Przynajmniej przez osiem lat.
A jednak wiele myślał o tamtej nocy. Myślał o tej nagiej kobiecie. O zaczajonych mężczyznach. Wspominał szamotaninę koło samochodu. I ten paskudny, suchy trzask drewna uderzającego w ciało. Myślał o człowieku pozostawionym na pewną śmierć.