Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Dla niego widok z biblij­nej góry Nebo przedstawiał się jako płaska pustynia bez drzew dających cień, pod które można się schro­nić. Odczuwał zmęczenie i jakieś dziwne wewnętrzne napięcie. Od czasu gdy Vanini złożył swe oświadczenie, kapitan Kunze często wracał myślami do okupacyjnej kampanii w Bośni w 1908, kiedy był członkiem sądu wojskowego, który skazał pewnego dnia na śmierć mło­dego żołnierza. Na obraz balowej sali nałożył się widok młodego ciała szarpanego uderzeniami kul, a potem upadającego niczym kupa szarozielonych gałganów, na których rozlewały się powoli krwawe plamy, karmazynowe kwiaty. Niekiedy milcząca twarz z przewiąza­nymi opaską oczyma przemieniała się w twarz Petera Dorfrichtera.
Przy kolacji Kunzemu i Róży przypadło miejsce przy stole Wenclów. Liii sprawiała wrażenie znużonej i ogromnie przygaszonej. Miała na sobie skromną suknię i prawie żadnej biżuterii, jak gdyby to już była Środa Popielcowa. Generał wyglądał olśniewająco w galo­wym mundurze i był w równie olśniewającym nastro­ju. Szarmancki i pełen atencji wobec Róży promieniał na wszystkie strony iskrząc radością jak naładowany prochem fajerwerk. Rozmowa przy stole dotyczyła wojny. Jeden z młodszych oficerów wspomniał o arty­kule, który przeczytał w „Le Monde”. Było w nim na­pisane, że Niemcy postanowili jakoby odstąpić od Pla­nu Schlieffena, zastępując go innym, polegającym na totalnym zaatakowaniu całej alzackiej granicy. Wszy­scy uznali wzmiankę w „Le Monde” za czystą fanta­zję. Przypuszczano, że Francuzi przygotują się na gwał­towny atak z tej strony jedynie z pobudek prestiżowych. Ktoś spekulował na temat możliwości przyłącze­nia się Rosji do tego konfliktu, ale generał Wencel uważał, że Rosji będzie potrzeba dwudziestu lat, by podnieść się z klęski poniesionej z rąk Japończyków. Niesłychanie ważną sprawą było wyeliminowanie Ser­bii, zanim wielkie mocarstwa dostatecznie przygotują się do wojny. Rosja zobowiązała się do obrony Serbii, toteż przyszła kampania na Bałkanach musi być szybka i skuteczna, możliwie bez formalnego wypowiedzenia wojny. Podobna koncepcja wywołała zażarty sprzeciw ze strony generała-majora, który odparł gorąco, że ani Franciszek Józef, ani też Franciszek Ferdynand nigdy się na to nie zgodzą. Atak bez formalnego wypowiedze­nia wojny byłby czymś niehonorowym i lekkomyśl­nym, co na pewno odbiłoby się negatywnie na morale całego oficerskiego Sztabu. Wojna winna rozpocząć się w sposób konwencjonalny: ultimatum, wypowiedzenie wojny i atak. Przez cały czas trwania tej gorącej dys­kusji orkiestra grała walca z „Wesołej wdówki”.
- Zatańczmy - zaproponował Kunze Róży. - W przyszłym tygodniu wypada Środa Popielcowa, więc być może nie będzie okazji do tańca przez dłuższy czas.
Rozejrzał się po sali i stwierdził, że są najstarszą parą w tłumie gości. Twarze, krążące wokół nich, były świe­że i promienne, suknie białe, jasnoniebieskie lub blado­różowe, a na mundurach żadnych odznaczeń prócz dwóch insygniów na wysokich kołnierzach. Zastana­wiał się, czy wśród tych młodzieńców znaleźliby się ta­cy, którzy wyraziliby chęć zaatakowania Serbii z wypo­wiedzeniem wojny, tak jak pragnęli tego ich przełożeni, lub bez. Wizja koszarowego podwórza z powalonym szeregowcem ustąpiła miejsca innemu obrazowi: posęp­nej krainy wzdłuż bośniacko-serbskiej granicy, tłumem ludzkich postaci w zwartych szeregach, zbliżających się szereg za szeregiem ku rzędowi brzuchatych armat. Za każdym wystrzałem linia się załamuje, a ciała padają na ziemię jak podcięte kosą.
- Nad czym tak rozmyślasz? - spytała Róża.
- Nic ważnego - skłamał.
- Ale masz taką ponurą minę. Zmusił się do uśmiechu.
- Skądże znowu! Bawię się doskonale.
 
- Gratulacje, kapitanie. Wszyscy są oczarowani pa­na narzeczoną - powiedział Kunzemu doktor Goldschmiedt.
Zatelefonował prosząc o spotkanie. Najprzód zapro­ponował obiad u Sachera, ale Kunze wykręcił się od zaproszenia mówiąc, że ma zobowiązania towarzyskie na parę dni naprzód, toteż obaj przystali na rozmowę w kancelarii Kunzego.
- Żona moja ma nadzieję - ciągnął doktor Goldschmiedt - że będziemy mogli poznać wkrótce panią von Siebert.
- Dziękuję, doktorze. Powiem o tym pani von Sie­bert. Na pewno bardzo to jej pochlebi.
Kunze nie pragnął żadnych kontaktów towarzyskich z Goldschmiedtami. Nigdy nie lubił doktora, a ostatnio czuł do niego jeszcze większą odrazę, jak gdyby wy­rządził mu osobiście afront, przyprawiając rogi Dorfrichterowi.
Goldschmiedt zjawił się w kancelarii Kunzego pun­ktualnie, emanując czarem osobistym i dobrą wolą. Jego paplanina ciągnęła się w nieskończoność. Było cał­kiem jasne, że ta wizyta ma inny cel, niż pogratulo­wanie Kunzemu wyboru przyszłej żony, ale zbliżał się do sprawy aż nadto powoli. Kunze, który stracił już cierpliwość, wykorzystał moment, kiedy Goldschmiedt łapał oddech między jedną a drugą anegdotą, i szybko rzucił pytanie:
- Czym mogą panu służyć, doktorze?
Sprawił tym, że z twarzy doktora zniknęła radosna pewność siebie.
- Przychodzę tu w imieniu pani Dorfrichter. Jak panu wiadomo, jestem jej pełnomocnikiem. Pani Dorfrichter zamierza rozwieść się ze swym mężem.
Zaskoczony tym i ogarnięty dziwnym poczuciem wi­ny, Kunze zapytał:
- Co ją skłoniło do takiej decyzji?
- Jest to w istocie decyzja całej rodziny - odpo­wiedział doktor Goldschmiedt. Poczuł się nieswojo i unikał wzroku Kunzego. - Pani Gruber sprzedaje sklep i chce wyjechać z kraju, zabierając ze sobą córkę wraz z wnuczkiem. Ma zamężną siostrę w Murnau, niewielkim mieście niedaleko Monachium, i chce tam właśnie osiąść.
Kunze spoglądał na Goldschmiedta, istną karykaturę starzejącego się dandysa, swego wspólnika w pognę­bieniu Petera Dorfrichtera, i czuł, że powinien cieszyć się z takiego obrotu sprawy. W gruncie rzeczy żal mu się zrobiło, że nie może zawrócić czasu do momentu, kiedy ekspert od grafologii po raz pierwszy wymienił nazwisko Dorfrichtera w archiwum Akademii Wojen­nej.
- Niestety, nie możemy pozwolić- pani Dorfrichter na opuszczenie kraju. W każdym razie dopóki śledztwo jest w toku. Mogą nam jeszcze być potrzebne jej ze­znania.

Tematy