Ledwo zaczęliśmy się instalować w wielkim majątku ziemskim pod Godshill, gdy już tysiące ich zebrały się wokół murów. Odczekaliśmy ze dwa tygodnie, żeby się ich zgromadziło jak najwięcej, a potem zaatakowaliśmy je miotaczami ognia.
Po unicestwieniu tych pierwszych, poczekaliśmy, aż się znów zgromadzą, i znów je spaliliśmy, i tak dalej. Mogliśmy sobie pozwolić na dokładne ich tępienie, bo wiedzieliśmy, że skoro raz się ich pozbędziemy, miotacze ognia nie będą nam już potrzebne. Na wyspie mogła być tylko ograniczona ilość tryfidów, wobec tego im więcej tych szkaradzieństw gromadziło się wokół naszej siedziby, żeby się dać spalić, tym bardziej nam to odpowiadało.
Ze dwanaście razy chyba musieliśmy je niszczyć, zanim nasza akcja odniosła dostrzegalny skutek. Dookoła murów powstał szeroki pas zwęglonych pieńków, dopiero wtedy stały się ostrożniejsze. Mnóstwo ich tam było; znacznie więcej, niż się spodziewaliśmy.
- Na wyspie istniało co najmniej sześć czy siedem szkółek hodujących wysokogatunkowe rośliny, nie mówiąc już o okazach w posiadłościach prywatnych i w parkach - powiedziałem.
- Nic mnie to nie dziwi. Nam się zdawało, że tam było co najmniej sto szkółek. Zanim się to wszystko zaczęło, jak by mnie kto zapytał, powiedziałbym, że w całej Anglii jest tylko parę tysięcy tych potworów, ale musiały ich być setki tysięcy.
- Bo i były setki tysięcy - odparłem. - Rosną na każdej prawie glebie, a przynosiły olbrzymie zyski. Dopóki były unieruchomione w fermach i szkółkach, nie wydawało się, że jest ich tak dużo. Mimo to, sądząc z ilości zgromadzonych tutaj, dookoła naszych gruntów, całe połacie kraju muszą być teraz od nich wolne.
- Zgadza się - stwierdził Simpson. - Ale niech tylko ktoś zamieszka na takim terenie, a po paru dniach zaczną się gromadzić. Najlepiej to widać z powietrza! Nawet bez pożaru, który urządziła Zuzanna, poznałbym, że tu ktoś mieszka. Tryfidy tworzą ciemną obwódkę wokół każdego zamieszkanego miejsca.
W każdym razie jednak udało nam się po pewnym czasie przerzedzić trochę ten gąszcz dookoła naszych murów. Może tryfidy doszły do wniosku, że okolica jest dla nich nie najzdrowsza, a może nie podobało im się, że muszą chodzić po zwęglonych szczątkach swoich krewniaków. Poza tym w końcu było ich oczywiście mniej. Wówczas zamiast czekać, zaczęliśmy wychodzić na zewnątrz i urządzać na nie polowania. Przez długie miesiące było to nasze główne zajęcie. Podzieliliśmy się na oddziałki i zbadaliśmy każdy cal wyspy - a przynajmniej tak się nam zdawało. Po zakończeniu akcji sądziliśmy, że nie przepuściliśmy ani jednemu straszydłu, dużemu czy małemu. Mimo to trochę ich pokazało się znów w następnym roku i jeszcze w rok potem. Teraz każdej wiosny odbywamy intensywne badanie wyspy, bo wiatr przywiewa nasiona z lądu, i z każdym wykrytym okazem robimy od razu koniec.