Jej rozumowaniu nie moŜna było niczego zarzucić... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- PrzecieŜ nie moŜna zabijać ludzi. To...
- ZÅ‚e? — dokoÅ„czyÅ‚a za mnie Ather. — Åšwiat jest zÅ‚y, Risiko. Wilki polujÄ… na samy. SÄ™py ÅœywiÄ… siÄ™ trupami.
Hieny atakują słabszych. Ludzie zabijają to, czego się boją. Przetrwaj i bądź silna albo zgiń, zaszczuta przez własną ofiarę, drŜąca ze strachu w mroku nocy.

rozdział XI teraz

Opuszczam kawiarnię i wracam do domu, zanim słońce wzejdzie nieprzyjemnie wysoko.
Kładę się do łóŜka i od razu zasypiam. Wieczorem budzę się w ponurym nastroju.
Nie mogę opanować strachu, więc się ukrywam. Choć uparcie powtarzam, Ŝe Aubrey nie będzie rządził,
pozwalam, Ŝeby oddzielił mnie od tej jedynej rzeczy na świecie, jaka przynosi mi radość, od Tory, mojej
tygrysicy. Pięknej, czystej tygrysicy, która kiedyś cieszyła się wolnością, a teraz Ŝyje w klatce.
Aubrey obrabował mnie ze wszystkiego. Przysięgłam pomścić Ŝywoty, które odebrał, ale wciąŜ tchórzę. Nie
mam odwagi wyzwać go na pojedynek.
Mój nastrój jest mroczny jak oczy Aubreya, nieskończenie czarny. Chcę się zemścić. Z rozmysłem poluję na jego terytorium, w konającym sercu Nowego Jorku, gdzie ulice ukrywają się w cieniu niewidzialnego świata.
Na końcu alejki dostrzegam jedną z nas. Młoda, widać, Ŝe jeszcze nieopierzona. Wyczuwa moją moc i czym
prędzej znika, jak zgaszona świeca.
Jest słaba, nie stanowi dla Aubreya Ŝadnego zagro
Ŝenią, dlatego toleruje jej obecność w tym ciemnym zakątku. Pewnie od czasu do czasu sam się tu pokazuje, Ŝeby utwierdzić ją w strachu. Aubrey wie, Ŝe dziewczyna nigdy mu nie zagrozi. Ja jestem jego siostrą krwi, stworzyła nas ta sama mroczna matka. Gdyby mnie tolerował, wkrótce stałabym się dla niego niebezpieczna, jak mangusta w gnieździe kobry. Nie dlatego, Ŝe jestem silniejsza, bo tak nie jest. Inni mogliby uznać, Ŝe się mnie boi, a na to nie pozwoliłaby mu duma.
Posiliwszy się, porzucam konającą ofiarę na ulicy. MoŜe to głupie tak otwarcie prowokować Aubreya, ale juŜ
zbyt długo Ŝyję w jego cieniu. Nie będę się więcej przed nim ukrywać. Aubrey nie pojawił się, kiedy
polowałam, czym wzbudził moją podejrzliwość. Zastanawiam się, gdzie się podziewa. CzyŜby nie wiedział, Ŝe tu jestem? A moŜe po prostu go to nie obchodzi? Jest pewny swojej własności.
Wracam do domu w jeszcze gorszym humorze. Przekraczając próg, zamieniam się w lodową bryłę.
Wyczuwam aurę wampira, którego bezbłędnie rozpoznaję. Aubrey. Czarnowłosy, czarnooki Aubrey, który
uśmiechał się na widok mojej krwawiącej dłoni, Aubrey, który śmiał się, zabijając mojego brata.
To jedyny wampir, jakiego znam, który chętniej uŜywa noŜa niŜ siły własnego umysłu, zębów czy rąk.
Dotykam blizny na lewym ramieniu. Kilka dni po mojej śmierci ranę zadato mi to samo ostrze, które zabiło Alexandra. Tamtego dnia przysięgłam sobie pomścić śmierć brata i właśnie tę ranę.

rozdział XII 1701

Od kiedy utraciłam duszę śmiertelnika, nie wracałam do domu rodzinnego. Zrozumiałam, Ŝe nie ma tam juŜ dla mnie miejsca. Z rozpaczą wyobraŜałam sobie, co przeŜywał mój tato, ale jeszcze bardziej martwiła mnie myśl, Ŝe mógłby się dowiedzieć, kim teraz jestem. Chciałam, Ŝeby wierzył, Ŝe nie Ŝyję. Tak było lepiej. Wolałam, Ŝeby myślał, Ŝe po prostu znikłam, niŜ gdyby miał się dowiedzieć, Ŝe jego córka naleŜy do świata demonów.
Posiliłam się krwią prawdziwego potwora, jednego z tych „łowców czarownic", którzy przesłuchiwali i więzili oskarŜone, doszukując się winy tam, gdzie jej nie było.
WciąŜ nie pojmuję, jak ludzie mogą robić sobie coś takiego. CóŜ, być moŜe jestem hipokrytką. My teŜ często bywamy wobec siebie okrutni, tyle Ŝe po prostu nasze działania są bardziej otwarte. Nie próbujemy obarczać innych winą za naszą nienawiść. Nie usprawiedliwiamy w ten sposób przemocy, jeśli kiedyś zabiję Aubreya, zrobię to, bo go nienawidzę, a nie dlatego, Ŝe jest mordercą i wcielonym złem. Nie potrzebuję Ŝadnych
moralnych usprawiedliwień.
Zrobię to, bo tak chcę, a jeśli nie zrobię, to dlatego, Ŝe tego nie chcę.
A moŜe nie zrobię tego, bo on zabije mnie wcześniej. Takiego końca się spodziewam.
Wkrótce po przemianie na jakiś czas ukryłam się w Appalachach. Słyszałam o nich, ale nigdy nie miałam okazji ich zobaczyć. Noce w górach robiły na mnie niesamowite wraŜenie. Byłam młodą dziewczyną, Ŝyjącą samotnie w dziczy. Gdybym wciąŜ była człowiekiem, nigdy nie pozwolono by mi na coś podobnego. Siedziałam na
czubku drzewa i wsłuchiwałam się w szum lasu, nie myśląc o niczym.
- Ather cię szuka - odezwał się jakiś głos. Zeskoczyłam na ziemię. Pod drzewem leŜała moja ofiara. Przed posiłkiem przeniosłam ją tu mocą umysłu, by nikt mi nie przeszkadzał.
Ruszyłam w kierunku, z którego dobiegł głos. To był Aubrey.
- Powiedz Ather, Ŝe nie mam ochoty jej oglądać. Aubrey wyglądał inaczej, niŜ kiedy widziałam go
po raz ostatni. Teraz nikt nie wziąłby go za zwykłego człowieka. Na lewej ręce miał namaowaną zieloną Ŝmiję, na szyi nosił gruby złoty łańcuch, na którym wisiał odwrócony do góry nogami złoty krzyŜyk.
W lewej dłoni trzymał nóŜ. Srebrne ostrze połyskiwało śmiertelnym chłodem. Przez ułamek sekundy dostrzegłam jego perłowobiałe kły.
- Sama jej to powiedz. Nie jestem twoim chłopcem na posyłki - syknął.
- Nie, ty tylko wypełniasz rozkazy Ather, tak jak grzeczny piesek.

Tematy