Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Odwróciła się ku ścieżce, która prowadziła do mrocznego elfa.
– Być może powinienem pójść sam – podsunął Tarathiel. – Na Jutrzence, wysoko nad tym łownym kotem.
Innovindil wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę.
– Zmierzch nie jest gotów, by cię unieść – tłumaczył Tarathiel. – Może niebawem, lecz jeszcze nie teraz.
Na to Innovindil nie umiała odpowiedzieć. Podczas walki z gigantami, na północ od Płycizn, jej pegaz został poważnie ranny w skrzydło. Zmierzch szybko wracał do zdrowia, gdyż pegazy to wytrzymałe stworzenia, lecz wiedziała, że Tarathiel miał rację. Wiedziała też, że nie odważy się poprosić wierzchowca, by wzbił się pod niebo, zwłaszcza z nią na grzbiecie.
Nie zamierzała też pozostawać z tyłu.
– Na popołudniowym niebie będzie z ciebie wspaniały cel – zauważyła. – A może nadal będziesz w powietrzu, gdy słońce zajdzie, a twój wierzchowiec będzie ślepy, bujając wokół skalistych iglic.
– Obawiam się tylko tego, bym nie natknął się na kręcącą się wokół Drizzta panterę – wyjaśnił Tarathiel. – Nie chcę z nią walczyć!
– Nie dojdzie do tego, jeśli będziemy ostrożni – powiedziała Innovindil.
Wskazała ręką ścieżkę. W jednej chwili Tarathiel był przy niej, po czym ruszyli. Ich krok był cichy, a zmysły wyostrzone. Wkrótce natknęli się na ślady Drizzta i Guenhwyyar.
 
* * *
 
W okolicy było tyle orków, iż Drizzt i Guenhwyvar znaleźli następną bandę, kiedy słońce jeszcze wisiało na niebie.
– Gerti mówi! – narzekał jeden z nich, zanurzając cebrzyk w lodowatych wodach szybko płynącego strumienia. – Gerti mówi!
– Skąd mamy wiedzieć, co mówi Gerti, i co mówią giganci, że Gerti mówi? – odgryzł się drugi i z chlupotem zanurzył swoje wiadro.
– Gerti za dużo gada – wtrącił się trzeci.
– Gerti – szepnął Drizzt do Guenhwyyar. – Gigant? Inteligentna pantera położyła uszy po sobie, zdając się rozumieć każde jego słowo, liznąwszy, że należy lepiej ocenić wielkość grupy, Drizzt nakazał jej gestem zajść orki od prawej, podczas gdy on poszedł na lewo. W ciągu kilku minut drow napotkał lodową gigantkę, wyciągniętą na kamieniach za zakrętem rzeki i pławiącą się w popołudniowym słońcu. Ciężkie buty stały na brzegu, jeden prosto, drugi ze zgiętą w połowie cholewą, obok leżał też wielki topór. Chlapiąc nogami w lodowatym strumieniu zdawała się zapomnieć o całym świecie.
Drizzt dostrzegł Guenhwyvar po drugiej stronie rzeki i wskazał jej odpoczywającą gigantkę.
Łowca cofnął się za głazy, by sprawdzić za zakrętem, czy orki wciąż są zajęte – zdawały się napełniać szeroką i płytką jamę. Obok płonęło ognisko, wokół którego piętrzył się stos kamieni. Co jakiś czas któryś z orków kopniakiem wrzucał do jamy rozgrzane kamienie.
– Kąpiel? – szepnął Drizzt.
Drow odpędził tę myśl jako nieważną i skupił się na zadaniu. Podświadomie pocierał dłonią ranne biodro, rozglądając się po okolicy, wypatrując możliwych dróg ucieczki – raczej dla orków, niż dla siebie – i przeszukiwał pofałdowany teren, by sprawdzić, czy w okolicy nie ma innych band.
Ryk za zakrętem strumienia i wrzask zaskoczenia zakończył te rozmyślania. Łowca wyskoczył zza głazów i popędził w stronę orków. Stworzenia o świńskich gębach zawyły, odrzucając wiadra.
Jeden pobiegł w prawo, przez rzekę, lecz Drizzt, którego szybkość wzmogły zaczarowane bransolety na kostkach, dopadł go szybko i ciął. Odwrócił się... i niemal przewrócił, gdy biodro poraziło go bólem. Potem pobiegł w stronę głównej grupy.
Najbliższa dwójka uniosła włócznie, by go spowolnić, lecz drow tuż przed nimi padł na kolana, po czym poderwał się, gdy zmienili kąt nachylenia broni. Drizzt zrobił dwa szybkie kroki w lewo, i włócznie skierowały się w tę stronę.
Tymczasem Łowca znowu skierował się w prawo i zaczął natychmiast się schylać, na tyle szybko, by zmusić ich do drugiego uderzenia, gdy orki próbowały odwrócić kierunek ruchu.
Drizzt podskoczył do góry i do przodu, po czym kopnął w lewo i prawo, trafiając jednego orka prosto w twarz i rozbijając drugiemu ramię, kiedy ten puścił włócznię i uniósł ręce do bloku. Łowca wylądował miękko na jednej nodze i znów z biodra popłynęła fala bólu. Zawirował natychmiast, wyciągając sejmitary.
Oba orki padły, na każdym z nich pojawiły się jaskrawoczerwone linie.