Wchodzi na wyżwirowaną ścieżkę ostrożnie unosząc stopy. Spogląda ku górze, na Villa Cosima, na zalane światłem księżyca prostokąty okien. Oto pałac wojennych markietanek.
Snop światła z samochodowych reflektorów - wytryskujący jak z ogrodowego węża - wpada nagle do pokoju, w którym się znajduje. Zastyga w półkroku, spostrzega wpatrujące się weń oczy kobiety, na której rytmicznie porusza się mężczyzna, zatapiając palce w jej jasnych włosach. I wie, że mimo iż jest teraz nagi, rozpoznała w nim tego samego człowieka, któremu zrobiła zdjęcie podczas tłumnego przyjęcia, ponieważ przez przypadek przybrał teraz tę samą pozę, półobrócony ku światłu, które ukazało jego nagie ciało w ciemnościach nocy. Światło reflektorów zwraca się ku narożnikowi komnaty i znika.
Znów zapadają ciemności. Nie wie, czy się poruszyć, nie wie, czy ona powiadomi podrygującego na niej mężczyznę o obecności w ich pokoju obcej osoby. Nagiego złodzieja. Nagiego zabójcy. Czy może powinien - z wyciągniętymi rękami, gotowymi skręcić mu kark - podejść do pary kochającej się w łóżku?
Słyszy, że mężczyzna nadal wykonuje swe miłosne ruchy, słyszy milczenie kobiety - bez jednego westchnienia - nieomal słyszy, jak ona myśli, jak próbuje wypatrzyć go w ciemności. Powinno się tu użyć wyrazu rozmyślać. Umysł Cara-vaggia dochodzi do tego wniosku, jedna jeszcze sylaba dodana do czasownika, jak szprycha do naprawianego koła rowerowego. Słowa są podstępne, mówił mu o tym jeden z przyjaciół, bardziej podstępne niż skrzypce. Przywołuje na pamięć jasne włosy kobiety, białą wstążkę, którą je związała.
Słyszy odgłos uruchamiania silnika i oczekuje kolejnego snopu światła. Twarz wyłaniająca się z mroku jest wciąż jak wymierzona w niego strzała. Światło zsuwa się z tej twarzy, z ciała generała, na dywan, by w końcu ponownie dosięgnąć Caravaggia. Już jej nie widzi. Potrząsa głową, otwiera usta, jakby chciał przemówić. Aparat, który trzyma w rękach, unosi w jej stronę, aby zrozumiała, że to o niego mu chodzi. I zatapia się na powrót w ciemności. Słyszy teraz pojękiwania rozkoszy, jakimi kobieta darzy kochanka, odczuwa dumę z tego porozumienia między nimi. Ani słowa, żadnego ironicznego uśmiechu, po prostu układ, znak zrozumienia, wie teraz, że może bezpiecznie oddalić się ku werandzie i zniknąć w mrokach nocy.
Odnalezienie jej pokoju było zadaniem trudniejszym. Zakradł się do pałacu i w milczeniu dotarł do oświetlonego siedemnastowiecznego fresku na ścianie korytarza. Gdzieś tam mieściły się sypialnie, jak ciemne kieszenie w złocistym ubraniu. Jedynym sposobem, by przejść obok straży, była niewinna błazenada. Rozebrał się, ubranie pozostawił na kwietniku przed domem.
Nagi wbiega na piętro, gdzie stoją wartownicy, zatacza się ze śmiechu, tak że czołem niemal dotyka kolan, trącając łokciem wartownika pyta, czy to tu jest to miejsce, gdzie go zaproszono na noc, al fresco, czy to tu? Czy też igraszki a capella?
Długi korytarz na drugim piętrze. Strażnik przy schodach i drugi daleko, o dwadzieścia metrów, zbyt daleko. A więc teatralny spacer, jaki Caravaggio musi teraz zaimprowizować, obserwowany z zimną krwią i pogardliwą podejrzliwością przez tych dwóch, spacer z dupą i kutasem na wierzchu, z krótkim postojem przy tej części malowidła ściennego, na której można obejrzeć osiołka w gaiku. Przywiera głową do ściany niemal przysypiając, potem rusza dalej, potyka się i zaczyna maszerować krokiem defiladowym. Wymachując lewą dłonią oddaje wojskowe honory wymalowanym na suficie cherubinom, równie nagim jak on sam, pozdrowienie od złodzieja, znów krótki walc, sceny ściennych malowideł wirują pozostając w tyle, klamki, biało-czarne duomo, święci wyniesieni na ołtarze na ten wojenny wtorek, aby chronili jego maskaradę i strzegli jego życia. Życia Caravaggia poszukującego swej fotografii, by nie trafiła do teczek policyjnych.
Klepie się po piersi, jakby tam szukał swej przepustki, bierze w rękę penisa, chcąc go użyć jako klucza otwierającego wejście do strzeżonej komnaty. Zaśmiewa się i wycofuje, ale nie kryje rozzłoszczenia swym bolesnym niepowodzeniem i chrząkając rusza ku następnej komnacie.
Otwiera okno i wychodzi na werandę. Piękna, ciemna noc. Wdrapuje się na filar i zsuwa po nim o jeden poziom niżej. Teraz dopiero może się wedrzeć do pokoju Anny i jej generała. W środku żadnych zapachów oprócz perfum. Stopy nie zostawiają śladów. On nie rzuca cienia. Historia o człowieku szukającym własnego cienia, którą opowiadał czyjemuś dziecku przed laty - a teraz szuka swej podobizny na kawałku kliszy fotograficznej.
Znalazłszy się w pokoju natychmiast uświadamia sobie, że jest niewidocznym świadkiem rozpoczynającej się akcji seksualnej: ręce mężczyzny zdzierają z kobiety suknię, rzucają ją na krzesło, skąd zsuwa się na podłogę. Caravaggio kładzie się na dywanie i czołga, obmacując pokój i próbując odnaleźć przedmiot na tyle twardy, by mógł się okazać aparatem fotograficznym. Czołga się w ciszy; niczego takiego nie odnajduje.
Podnosi się i wolno wyciąga ręce dotykając marmurowego popiersia. Ręka wędruje wzdłuż kamiennego ramienia - odgaduje sposób myślenia kobiety - z którego zwisa na pasku aparat. I wtedy słyszy warkot silnika i zostaje przez nią dostrzeżony właśnie w chwili, w której zwraca głowę ku snopowi rzucanego przez samochód światła.
Caravaggio obserwuje Hanę siedzącą naprzeciw i patrzącą mu prosto w oczy, starającą się w nich czytać, odgadnąć jego myśli w taki sam sposób, jak to robiła jego żona. Przypatruje się, jak ona węszy w poszukiwaniu tropu. Wytrzymuje jej spojrzenie i odwzajemnia je, wiedząc, że nie znajdzie w jego oczach żadnej oznaki fałszu, że są czyste jak woda w strumieniu, nieprzeniknione jak martwy pejzaż. Wie, że ludzie dają się zwodzić i umie się dobrze maskować. Ale dziewczyna badawczo mu się przygląda, przekrzywia głowę pytająco, jak pies, kiedy się do niego mówi takim tonem lub w taki sposób, by mu przypomnieć, że nie jest istotą ludzką. Siedzi na wprost niego, na tle krwistoczerwonej ściany, której koloru nie lubi, a jej czarne włosy i to jej spojrzenie, żarzące się jak oliwna lampka, przypominają mu żonę.
Ostatnimi czasy nie myślał o żonie, choć wie, że mógłby odtworzyć każdy jej gest, opisać każdą jej cechę, ciężar jej piąstki leżącej nocą na jego piersi.