Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Jesteś wspaniała, Victorio! Czego ty nie wymyślisz i nie odegrasz!
- Tak - powiedziała. - Moi wujkowie. Doktor Pauncefoot Jones, a przedtem biskup.
W tym momencie przypomniała sobie, o co miała spytać Edwarda w Basrze, kiedy pani Clayton zawołała ich na drinka.
- Właśnie, miałam cię o coś spytać. Skąd wiedziałeś o biskupie?
Poczuła, jak ręka trzymająca jej dłoń nagle sztywnieje. Powiedział szybko, zbyt szybko:
- Przecież sama mi mówiłaś.
Victoria spojrzała na niego. Dziwne, myślała później, czego może dokonać jedno małe, głupie, dziecinne potknięcie.
Zaskoczyła go. Nie miał gotowej odpowiedzi. Maska spadła z twarzy.
I kiedy Victoria przyglądała się Edwardowi, wszystko zaczęło się przesuwać i układać jak w kalejdoskopie: ujrzała nagą prawdę. A może to się nie stało w niej nagle. Może w podświadomości nurtowało ją i gryzło pytanie: skąd Edward wiedział o biskupie? I powoli, nieuchronnie zbliżała się do jedynie możliwej odpowiedzi: Edward nie dowiedział się o biskupie Llangow od Victorii, mógł więc zdobyć tę wiadomość tylko od państwa Hamilton Clipp.
Nie widział się jednak z panią Clipp po jej przyjeździe do Bagdadu, bo był w tym czasie w Basrze, czyli przekazali mu tę informację, zanim sam opuścił Anglię. A więc wiedział z góry, że Victoria jedzie z panią Clipp, i cudowny zbieg okoliczności nie był żadnym szczęśliwym przypadkiem. Wszystko było zaplanowane, zamierzone.
Patrząc na prawdziwego Edwarda, zrozumiała nagle, co miał na myśli Carmichael mówiąc o Lucyferze. Zrozumiała, kogo zobaczył tamtego dnia w ogrodzie konsulatu, biegnąc korytarzem. Zobaczył tę oto piękną twarz, którą ona teraz miała przed oczami, a była to twarz niewątpliwie piękna.
Jakożeś spadł z nieba, Lucyferze, który ś rano wschodził!
To nie Rathbone, to Edward, pełniący mało znaczącą funkcję, funkcję sekretarza, ale kontrolujący, planujący i kierujący, posługujący się figurantem - Rathbone'em, który ją ostrzegł, by się oddaliła póki czas.
I patrząc na tę piękną, złą twarz, poczuła, że jej cielęcy zachwyt gdzieś się ulotnił. Jej uczucie do Edwarda nigdy nie było miłością. Podobnie durzyła się kilka lat wcześniej w Humphreyu Bogarcie, a potem w diuku Edynburga. To było zauroczenie. I Edward nigdy nie kochał jej, Victorii. Swój wdzięk wykorzystywał w konkretnym celu. Wtedy w Londynie użył całego swego czaru, by ją poderwać, zrobił to w tak zwykły, naturalny sposób, że zakochała się bez żadnych oporów. Ale była naiwna!
Nie do wiary, ile skojarzeń może przelecieć przez umysł w przeciągu kilku sekund. I wcale nie trzeba się głęboko zastanawiać. To przychodzi samo. Pełna znajomość rzeczy, w mgnieniu oka. Może dlatego tak się dzieje, że w rzeczywistości siedzi to gdzieś głęboko w człowieku.
Jednocześnie jakiś instynkt samozachowawczy, szybki jak wszystkie procesy myślowe Victorii, kazał jej zachować głupkowaty, bezmyślny podziw na twarzy. Czuła bowiem instynktownie, że znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Tylko jedna rzecz mogła ją uratować, mogła zagrać tylko jedną kartą.
I natychmiast to zrobiła.
- Wiedziałeś od początku! - zawołała. - Wiedziałeś, że przyjeżdżam. Zorganizowałeś to. Och, Edwardzie, jesteś cudowny!
Jej twarz, ruchliwa i wymowna, wyrażała tylko jedno uczucie: niemal bałwochwalcze uwielbienie. I zaraz nastąpił
odzew: lekko pogardliwy uśmiech ulgi. Mogłaby się za-
łożyć, że Edward mówi w duchu: “Co za idiotka! Wszystko przełknie. Mogę z nią zrobić, co zechcę".
- Jak ty to zrobiłeś? - spytała. - Musisz mieć wielką władzę. Musisz być zupełnie inny niż ten, za kogo się podajesz.
Jesteś - sam to powiedziałeś - królem Babilonu.
Zobaczyła pychę malującą się na jego twarzy. Zobaczyła moc i siłę, i piękno, i okrucieństwo, które skrywał pod postacią skromnego, sympatycznego chłopca.
“A ja jestem tylko chrześcijańską niewolnicą" - pomyślała Victoria. I szybko, niecierpliwie, dokonała ostatniego pociągnięcia, by dokończyć dzieła (a ona jedna wiedziała, jakim się to odbyło kosztem). Zapytała:
- Ale przecież ty mnie kochasz, Edwardzie?
Jego pogarda była już niemal jawna. Ta mała idiotka, wszystkie kobiety są bezdennie głupie! Tak łatwo wierzą, że się je kocha, i tylko to im w głowie. Nie mają żadnych ideałów wielkiej sprawy, nowego świata, skomlą o miłość, to wszystko. Są niewolnicami i trzeba je traktować jak niewolnice, by osiągnąć własne cele.
- Oczywiście, że cię kocham - odparł.
- O co tu chodzi, Edwardzie? Powiesz mi? Chciałabym zrozumieć.
- To nowy świat, Victorio. Nowy świat, który powstanie na gruzach i popiołach starego.
- Opowiedz mi.