Dziecko w koÅ‚ysce obudziÅ‚o siÄ™ i zapÅ‚akaÅ‚o... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Morgiana, jak wszystkie matki, otworzyła oczy na dźwięk płaczu swego dziecka. Była zbyt słaba, by się poruszyć, ale wyszeptała:
– Moje dziecko, czy to moje dziecko? Morgause, chcÄ™ mojego dziecka.
Morgause pochyliła się i już miała położyć zawiniątko w jej ramionach, lecz zawahała się. Jeśli Morgiana raz weźmie dziecko, będzie je chciała nakarmić, pokocha je, będzie jej na nim zależało.
Ale gdyby go oddać mamce, zanim choć raz na niego spojrzy... to wtedy może wcale nic do niego nie czuć, a mały stanie się dzieckiem swych przybranych rodziców. Nie byłoby źle, gdyby dziedzic Artura, którego ten nie będzie śmiał uznać, największą lojalność odczuwał wobec Lota i Morgause, uważał ich za swych prawdziwych rodziców; dobrze by było, gdyby synowie Lota byli jego braćmi bardziej niż synowie Artura z prawego łoża, jeśli będzie ich miał...
Po twarzy Morgiany spływały łzy. Błagała:
– Daj mi moje dziecko, Morgause, pozwól mi wziąć moje dziecko. ChcÄ™ mojego dziecka...
Morgause odpowiedziała łagodnie, lecz zdecydowanie:
– Nie, Morgiano, jesteÅ› za sÅ‚aba, by go trzymać i karmić i... – szybko pomyÅ›laÅ‚a o kÅ‚amstwie, w które nie obeznana w sprawach niemowlÄ…t dziewczyna Å‚atwo by uwierzyÅ‚a. – JeÅ›li choć raz go weźmiesz, to potem nie bÄ™dzie chciaÅ‚ ssać mamki, wiÄ™c go trzeba oddać od razu. BÄ™dziesz go mogÅ‚a trzymać, kiedy trochÄ™ wrócisz do siÅ‚, a on bÄ™dzie najedzony.
I choć Morgiana wciąż błagała i szlochając, wyciągała ramiona, Morgause wyniosła niemowlę z komnaty. Teraz, pomyślała, to będzie wychowanek Lota. A my zawsze będziemy mieć broń przeciwko Najwyższemu Królowi. Zadbałam o to, że kiedy Morgiana wyzdrowieje, nie będzie do niego przywiązana i z zadowoleniem zostawi mi go na wychowanie.
 
2Gwenifer, córka króla Leodegranza, siedziała na wysokim murze okalającym ogród. Obiema rękami mocno trzymała się kamieni i obserwowała konie na wybiegu po drugiej stronie muru.
Dochodził do niej słodki zapach kuchennych i leczniczych ziół, z których żona jej ojca robiła medykamenty i napary. Ogród był jednym z jej ulubionych miejsc, może nawet było to jedyne miejsce poza domem, które Gwenifer naprawdę lubiła. Zwykle czuła się bezpieczniej w środku albo w dokładnie otoczonym miejscu. Mur ogrodu kuchennego sprawiał, że było tu prawie tak bezpiecznie, jak w samym zamku. Tu z góry mogła widzieć daleko, aż za dolinę, tyle tego było, przestrzeń rozciągała się dalej, niż mogła sięgnąć wzrokiem... Gwenifer na chwilę znów spojrzała do wewnątrz bezpiecznego ogrodu, bo ręce jej zdrętwiały i poczuła ten ucisk w gardle.
Tutaj, na murze okalającym jej własny ogród, było bezpiecznie.
Gdyby tylko poczuła duszący lęk, mogła się odwrócić, zejść z muru i znów być bezpieczna w zaciszu ogrodu.
Kiedy próbowała to kiedyś wytłumaczyć, żona jej ojca, Alienora, spytała zrozpaczona:
– Ale bezpieczna od czego, dziecko? Saksoni nigdy nie zapuszczajÄ… siÄ™ tak daleko na zachód. JesteÅ›my na wzgórzu, możemy ich dostrzec na wiele mil stÄ…d, gdyby spróbowali przyjść. Na Boga! to wÅ‚aÅ›nie ten rozlegÅ‚y widok sprawia, że jesteÅ›my bezpieczni.
Gwenifer nigdy nie mogła im wytłumaczyć. To, co oni mówili, brzmiało rozsądnie. Jak mogła powiedzieć rozsądnej i praktycznej Alienorze, że przeraża ją właśnie ciężar tego ogromnego nieba i tej szerokiej przestrzeni? Nie było się czego bać. To było głupie, żeby się bać.
A jednak nie mogła nic poradzić na to, że jej oddech stawał się krótki, zaczynała się dusić, idące od żołądka odrętwienie ogarniało całe jej ciało, spocone dłonie traciły czucie. Wszyscy się o nią martwili, ksiądz powtarzał jej, że tam na zewnątrz są tylko piękne ziemie stworzone przez Boga, ojciec wrzeszczał, że pod swoim dachem nie chce słyszeć o tych babskich bzdurach, więc nauczyła się nigdy o tym nie wspominać. Tylko w klasztorze ją rozumiano. Och, kochany klasztor, tam czuła się bezpieczna jak myszka w norce i nie musiała nigdy, przenigdy wychodzić, chyba że do otoczonego murem ogrodu. Tak by chciała tam wrócić, ale teraz była dorosłą kobietą, a macocha miała małe dzieci i potrzebowała jej pomocy.
Myśl o małżeństwie też ją przerażała. Ale wtedy przynajmniej będzie miała swój własny dom, gdzie będzie mogła robić to, co jej się podoba, bo ona będzie panią. I nikt się nie odważy z niej wyśmiewać!
W dole biegały konie, ale oczy Gwenifer były zwrócone na młodego, szczupłego mężczyznę z ciemnymi lokami, odzianego w purpurę, który stał między końmi. Był tak zwinny, jak same zwierzęta. Rozumiała, czemu Saksoni nadali mu to imię: Elfia Strzała. Ktoś jej szepnął, że on naprawdę ma w sobie czarowną krew.