Każdy jest innym i nikt sobą samym.

W moim domu było dużo sprzętu elektronicznego, aparatów
fotograficznych, ale jak przychodziła komunia, Wigilia, jakieś święta, to koniec końców rzadko
ro​bi​liśmy zdjęcia. W mo​jej ro​dzi​nie jest mało pa​miątek, do​ku​men​ta​cji – te​go się nie ku​mu​lo​wało.
Z drugiej strony żyłam z osobami, które fotografują niemal wszystko, i kiedy później ogląda się
te archiwa, to one robią wrażenie. Bo jest na tych zdjęciach mnóstwo rzeczy, których się nie
pamięta, a które kiedy się na nie patrzy, wybuchają bogactwem szczegółów. Drobiazgami, których
się wca​le nie za​uważyło al​bo które już zdążyły się ze​tlić w pa​mięci.
Kon​fron​ta​cja ze wspo​mnie​nia​mi jest dość częstym mo​ty​wem se​ria​lo​wo-fil​mo​wo-li​te​rac​kim. Oglądałam zno​wu
Ce​le​bri​ty Wo​ody’ego Al​le​na. Bo​ha​ter, które​go gra Ken​neth Bra​nagh, mówi tam: „Nie jedźcie ni​g​dy na zjazd
ab​sol​wentów”. Zjazd ab​sol​wentów może ge​ne​ro​wać mo​ty​wy hu​mo​ry​stycz​ne: ład​na dziew​czy​na zbrzydła,
brzyd​ka wy​piękniała, ktoś zmie​nił płeć, ktoś zro​bił ka​rierę, a ktoś nie, ale wy​da​je mi się, że sil​ny może też być
mo​tyw tra​gicz​ny, bru​tal​na kon​fron​ta​cja z ma​rze​nia​mi. To może wręcz do​pro​wa​dzić do prób sa​mobójczych, do
de​pre​sji.
Mam takie wrażenie, że łatwiej jest budować pozytywną narrację o swoim życiu, jeżeli ono
przebiega zgodnie z konwencją. Skończyłaś studia, wyszłaś za mąż, urodziłaś dziecko – żyjesz tak,
jak „to się robi” tu, w tym kraju, w tym kontekście kulturowym. A moje życie przebiegało
kompletnie inaczej: najpierw nie skończyłam studiów, potem urodziłam dziecko, a na końcu nie
wyszłam za mąż ( śmiech).
Myślę też, że mam wysoki poziom życiowej porażki, pomyłki, i nie sprawia mi przyjemności
opo​wia​da​nie o tym.
Nie jest po​wie​dzia​ne, że każdy po​wi​nien opo​wia​dać o swo​im życiu. Są lu​dzie, którym to spra​wia przy​jem​ność,
ale masz rację – to może wy​ni​kać z te​go, że ich życie jest opo​wieścią, którą lu​bią.
Sposób, w jaki o sobie opowiadamy, jak konstruujemy fabułę swojego życia, to bardzo
podświadoma sprawa, wynikająca z różnych kodów, wdruków, mantr, które dostaliśmy od
rodziców, a nawet z porzekadeł wypowiadanych w pomieszczeniach, w których przebywaliśmy. Ten
sposób budowania osobistej narracji bardzo wpływa na naszą teraźniejszość i na przyszłość. Chodzi
o to, czy ma​my po​czu​cie, że rze​czy za​zwy​czaj kończą się suk​ce​sem, czy też że za​zwy​czaj kończą się
po​rażką; czy że po śmie​chu przyj​dzie płacz, czy że po płaczu przyj​dzie śmiech.
Cza​sem życie wspo​mnie​nia​mi jest tak sa​mo nie​re​ali​stycz​ne jak życie ma​rze​nia​mi – jest życiem w przeszłości,
tak jak ma​rze​nia są życiem w przyszłości.
Wiesz, ja nigdy nie rozumiałam osób, które idą przez życie z poczuciem żalu, że utraciły coś
pięknego. Nie mówię tu oczywiście o ludziach, których świat runął na przykład podczas wojny.
Tylko o tych, co tęsknią za jakąś pracą, związkiem, etapem, który się skończył. Ja nigdy nie
od​czu​wałam żalu za czymś, co mogło trwać, ale się urwało.
Opresją in​ne​go ro​dza​ju, związaną zarówno z wy​wia​da​mi w me​diach, jak i z roz​mo​wa​mi ty​pu small talk, jest
py​ta​nie: „Nad czym te​raz pra​cu​jesz?”. Czy to py​ta​nie cie​bie nie iry​tu​je?
Tak, niestety, kiedy jest się artystą, to pytanie słyszy się od dziewięćdziesięciu pięciu procent
spotykanych osób, i to kompletnie niezależnie od ich stopnia pokrewieństwa z tobą, od ich statusu
w twoim świecie. Powinno się chyba zawsze mieć ze sobą kserówkę z odpowiedzią na to pytanie
i wręczać ją pytającym do samodzielnego odczytania. Wydaje mi się zresztą, że ja też często zadaję
to pytanie innym ludziom, których twórczość mnie intryguje. Ale wróćmy do tych tematów, które
su​ge​ro​wa​no nam w po​ten​cjal​nej książce...
Jed​nym z nich był twój wi​ze​ru​nek w me​diach – czy ktoś go kon​stru​uje?
Chodziło pewnie o to, że jestem autorką „pierwszej polskiej powieści dresiarskiej”, Dorotą
Masłowską, która żyła na blo​ko​wi​sku i pa​liła pa​pie​ro​sy, bun​tow​niczką.
A także mogło cho​dzić o fakt, że kie​dy ktoś pu​blicz​nie za​da​wał ci ja​kieś py​ta​nie, po​tra​fiłaś wy​buchnąć
śmie​chem i po​wie​dzieć: „Jak pa​ni może mnie o to py​tać?!”, za​miast wcho​dzić w rolę oso​by złoto​ustej.
Wydaje mi się, że moja nieumiejętność mówienia po polsku, niezdolność do konstruowania zdań
na bieżąco – przez co w świadomości bardzo wielu osób jestem niewiarygodna intelektualnie, bo nie
potrafią wyobrazić sobie, że mogłabym stworzyć coś wartościowego – paradoksalnie mnie trochę
zabezpiecza przed machiną medialną. Ja w ogóle nie mam w sobie takiej gładkości konwersacyjnej,