Dzień był niezwykle parny i zanosiło się na to, że wieczór nie przyniesie ulgi... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Przebrałam się w inne krótkie spodnie i bluzę, do czego założyłam parę starych Nike'ów. Idealnie. Miałam wygląd nie profesjonalistki, tylko kogoś przeczesującego Main w poszukiwaniu narkotyków albo kompana na wie­czór, albo obu. Kiedy jechałam przez St. Laurent, przebiegałam w myślach Plan. Znaleźć Julie. Śledzić Julie. Znaleźć Faceta od Szlafroczka. Śledzić Go. Nie Dać Się Zauważyć. Prościzna.
Przejechałam przez Ste. Catherine, przyglądając się chodnikom po obu stronach. Kilka kobiet już otworzyło interes przy Granadzie, ale nie było wi- . dać Julie. Nie spodziewałam się jej tak wcześnie. Dałam sobie dużo czasu, że­by dotrzeć na miejsce.
Pierwsza przeszkoda pojawiła się, kiedy skręciłam w znaną mi już ulicz­kę. Jak duch zmaterializowała się postawna kobieta i zaczęła mi wygrażać. Miała chyba z tonę makijażu na twarzy i szyję bullteriera. Chociaż nie słysza­łam wszystkich jej słów, nie miałam wątpliwości, co mi chce zakomunikować. Wycofałam się i odjechałam poszukać innego miejsca do zaparkowania.
Znalazłam je sześć kwartałów na północ, na wąskiej uliczce z niskimi do­mami. A że lato było w pełni, widownię też miałam tu niezłą. Oczy mężczyzn śledziły mnie z balkonów i werand. Rozmowy ucichły, a puszki piwa spoczę­ły na spoconych kolanach. Czy byli nieprzyjaźnie nastawieni? Ciekawi? Obo­jętni? Zaintrygowani? Oddaliłam się natychmiast, więc nikt nawet nie zdążył zagadać.
Zamknęłam samochód i żwawym krokiem doszłam do końca kwartału. Może reagowałam zbyt nerwowo, ale nie chciałam, żeby coś mi pokrzyżowa­ło plany.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy skręciłam za róg i zmieszałam się z ludźmi na St. Laurent. Na zegarze w Le Bon Deli było piętnaście po ósmej. Cholera. O tej godzinie chciałam już być na miejscu. Czy powinnam zmienić Plan? A co będzie, jeśli jej już nie znajdę?
Na wysokości skrzyżowania z Ste. Catherine, przeszłam przez St. Laurent i ponownie przyjrzałam się grupce przed Granadą. Nie było Julie. Czy ona w ogóle tu przyjdzie? Którędy? Cholera. Dlaczego nie przyszłam wcześniej? Teraz nie czas na niezdecydowanie.
Czym prędzej ruszyłam na wschód, przyglądając się twarzom po obu stronach ulicy, ale tłum gęstniał, więc wcale nie miałam pewności, że jej nie minęłam. Skręciłam na północ przy nie zabudowanej działce, idąc tą samą drogą, co dwie noce wcześniej z Jewel. Zawahałam się przy barze, ale po szłam dalej, stawiając na to, że Julie nie zaczyna tak wcześnie.
Kilka minut później stałam zgarbiona pod słupem telefonicznym na końcu St. Dominique. Na ulicy nikogo nie było i panowała cisza. Budynek, w którym mieszkała Julie, nie zdradzał żadnych oznak życia, w oknach było ciemno, światło na werandzie nie paliło się, a farba odchodziła płatami w wil­gotnym powietrzu zmierzchu. Widok ten przywodził mi na myśl zdjęcia Wież Milczenia, które kiedyś widziałam. Są to platformy budowane przez indyjską sektę Parsi, na których kładą oni swoich zmarłych, żeby sępy wyczyściły kości. Pomimo upału, wzdrygnęłam się.
Czas się wlókł. Widoki nużyły. Staruszka szła powoli w górę ulicy, ciągnąc za sobą wózek załadowany szmatami. Z trudem ciągnęła swój dzisiejszy, łup po nierównym chodniku, ale już po chwili zniknęła za rogiem. Klekot i skrzeczenie jej wózka najpierw przycichło, aż w końcu zupełnie ustało. Żaden inny dźwięk nie mącił ciszy panującej na ulicy.
Spojrzałam na zegarek - ósma czterdzieści. Zrobiło się zupełnie ciem­no. Ile czasu powinnam czekać? A jeśli już wyszła? Mam zadzwonić do jej drzwi? Cholera. Dlaczego nie wyciągnęłam od niej godziny? Już teraz było widać niedoskonałości Planu.
Znowu minęło trochę czasu. Może minuta. Już zaczęłam rozważać odejście, kiedy w pokoju na piętrze zapaliło się światło. Niedługo potem pojawiła się Julie, ubrana w krótką bluzkę, spódniczkę mini i kozaki za kolana. Jej twarz, brzuch i uda stanowiły białe plamy w mroku spowijającym werandę. Schowałam się za słupem.
Przez chwilę się wahała - stała z podniesioną brodą i rękoma spleciony­mi na brzuchu. Wyglądała, jakby sprawdzała, jaki jest ten wieczór. Po chwili zeszła po schodach i ruszyła szybkim krokiem w stronę Ste. Catherine. Ja skrycie za nią, chcąc mieć ją cały czas na oku.
Na rogu zdziwiła mnie, skręcając w lewo, czyli oddalając się od Main. Nie umówiła się przed Granadą? Dokąd ona idzie? Sprawnie przedzierała się przez tłum, w ogóle nie zwracając uwagi na pokrzykiwania “kociaku" i gwi­zdanie mężczyzn. Frędzle jej kozaków kołysały się rytmicznie. Musiałam się sprężyć, żeby za nią nadążyć.
Im dalej na wschód szłyśmy, tym tłum robił się rzadszy, aż w końcu w ogóle nie było już tłoku. W odpowiedzi na to, zwiększyłam dystans między nami, ale chyba nie było to konieczne. Julie wyglądała tak, jakby nie intere­sowali ją inni przechodnie i parła przed siebie prosto do celu.
Nie tylko zrobiło się puściej na ulicach, ale też zmienił się klimat okolicy. Teraz dzieliłyśmy Ste. Catherine z dandysami z supermodnymi fryzurami, wysportowanymi ciałami w bluzkach i dżinsach pomalowanych sprayami, z parami tej samej płci, a czasami zdarzali się i transwestyci. Weszłyśmy na teren gejów.
Idąc za Julie, mijałam kawiarnie, księgarnie i restauracje oferuje strawy z różnych stron świata. W końcu skręciła na północ, a potem na wschód, w ślepą uliczkę magazynów i zapuszczonych drewnianych budynków, z których wiele miało okna zasłonięte arkuszami metalu. Niektóre były wy­raźnie wyremontowane na biura i sklepy, do wysokości pierwszego piętra, ale i tak wyglądały, jakby od lat nie było tam żadnych klientów. Wzdłuż krawężników po obu stronach ulicy walały się papiery, puszki i butelki. Miejsce to wyglądało jak dekoracja do kolejnego odcinka serialu o wojnie gangów.
Julie podeszła prosto do bramy w połowie kwartału. Otworzyła drzwi z brudną szybą i metalowymi ozdobami, powiedziała coś i zniknęła w środ­ku. Przez szybę, po prawej stronie zauważyłam oświetloną reklamę piwa. Ona też była osłonięta metalową siatką. Napis nad drzwiami ogłaszał skro­mnie: BIERE ET VIN.
Co teraz? Czy było to miejsce schadzek z prywatnym pokojem na górze albo z tyłu? Czy był to tylko bar, w którym się spotykają i wyjdą z niego ra­zem? Dla moich potrzeb musi to być tylko bar. Jeśli wyszliby osobno po za­łatwieniu interesów. Wielki Plan wziąłby w łeb. Nie wiedziałabym, jakiego mężczyznę śledzić.