Do sklepu nie zaglądał. Z ojczymem żył dobrze, mówił o nim z dużą serdecznością, opowiadając, że od czasu do czasu popija z nim trochę, niewiele, ot, najwyżej ćwiartkę.
Gdy ukończył Liceum Eksploatacyjne i mógł zacząć pracować, matka, której sytuacja finansowa znacznie się poprawiła, namówiła go na dalsze studia.
Niespodziewanie odżyły gimnazjalne uczucia do- Ani, dawnej szkolnej. koleżanki. Ona w tym roku zdała maturę w gimnazjum Zana. Postanowili razem studiować, polonistykę.
Staszek przygotowywał się przez rok do egzaminu maturalnego, który zdał jako ekstern, aby jesienią 1938 roku wstąpić na wydział filologii UW. Razem chodzili na niektóre wykłady.
Bardzo przystojni, jakoś wyjątkowo pasowali do siebie.- Ania była niedużą, zgrabną blondynką, z. miłym uśmiechem, o wielkich smutnych oczach. Staszek był wtedy bardzo szczęśliwy. Pamiętam jego wesołe, zawadiackie spojrzenie, gdy spotkałem ich na
Krakowskim Przedmieściu i razem szliśmy ulicą Królewską do Ogrodu Saskiego. Po kilku latach mówił mi, że przez ten jeden krótki rok wspólnych studiów dostawał ze szczęścia zawrotów głowy.
Utarł się już w Pruszkowie zwyczaj, że Nowy Rok witano na wielu balach i zabawach.
Kilka tygodni wcześniej krążyły po mieście ozdobne zaproszenia, na których
umieszczano nazwiska znanych osób, wchodzących w skład „komitetu honorowego" oraz jeszcze dłuższą listę „gospodarzy balu". Tłustym drukiem zawiadamiano zainteresowanych:
„Wstęp tylko za zaproszeniami. Stroje wizytowe. Atrakcje. Kotylion. Królowa balu. Kwintet jazz-band. Brydż. Czarna kawa".
Mimo zabaw sylwestrowych nadchodzący rok 1938 przynosił ze sobą niepokój.
Wyczuwaliśmy zbliżającą się wojnę. Niewiele mieliśmy możliwości — wybraliśmy zatem
„strusią metodę", chowając głowy w piasek. Nie chcieliśmy ani myśleć,, ani na ten temat rozmawiać i nawet opuszczaliśmy, nie czytając, te nieliczne artykuły w gazetach, które w czarnych barwach przedstawiały naszą naj
bliższą, niezbyt pewną przyszłość. W związku z przygotowaniami do wojny wzrastała produkcja działek. Wymagało tego dobro ojczyzny, połączone — jak rzadko kiedy — ze wzrostem dobrobytu ludności.
.=>'
Gdy produkowano wi^feej działek, gdy ze strzelnicy dochodziło coraz to więcej
kontrolnych strzałów rosły i tak już wysokie zarobki pracowników. „Mechanicy", tak jak wszystkie fabryki produkujące dla potrzeb wojska, pracowały na dwie zmiany, a w niektórych działach nie było nocnej przerwy. Hałaśliwy młot głucha uderzał od 6.00 do 22.00.
W tym czasie w Pruszkowie bez pracy pozostawali tylko ludzie starzy, chorzy lub ci, którzy nie mieli żadnego przygotowania zawodowego, nadający się tylko do sprzątania lub innych prac porządkowych. Ludzi żyjących z darów opieki społecznej było w mieście kilkuset.
A tymczasem dobrzy fachowcy metalowcy zarabiali naprawdę dużo pieniądzy. Ludzie w całym Pruszkowie, zazdroszcząc im wysokich wypłat, nie myśleli o tym, że są one wynikiem bardzo ciężkiej pracy, tylko mówili: „Tam podobno mieszkają ci, którzy nie wiedzą, co mają robić z pieniędzmi".
Nie dziwię się kobietom z naszej dzielnicy. Czy nie można było dostać zawrotu głowy, gdy mąż co miesiąc przynosił około tysiąca złotych pensji, a towarów w sklepach było pod dostatkiem i wszystko bardzo tanie. Można było zrealizować każde dawne marzenie.
Motocykle, rowery, odkurzacze, jadioodbiorniki, dywany, meble i — tak wtedy modne —
huculskie kilimy.
Nie zamykały się drzwi przed różnymi sprzedawcami, akwizytorami, domokrążcami.
Sobie tylko znanymi drogami dowiadywali się, gdzie mieszkają ci ludzie najlepiej
zarabiający. Dobijano się do ich mieszkań, zachwalając i namawiając do kupna na raty najlepszego radioodbiornika, nowoczesnego aparatu fotograficznego, lornetki, złotego zegarka, mebli, dywanu, encyklopedii, odkurzacza firmy „Elektrolux", działki budowlanej lub niedawno wystawionej willi. Wystarczyło tylko podpisać umowę i weksle, podać dwóch żyrantów — i już człowiek stawał się właścicielem wymarzonego przedmiotu. O wszystko inne zabiegał sprzedawca, który zawsze miał aktualne informacje, czy aby kupujący lub żyrant nie dostał wymówienia, nie odchodzi z pracy. Podpisany weksel wędrował do
M
dyskonta. Należało tylko co miesiąc płacić raty, a wtedy nareszcie 3P1 można było kupić plac, zamówić nowoczesne meble na „wysoki połysk", pokazać się na nowym, błyszczącym niklem motocyklu.
Na różne uroczystości, imieniny lub urodziny już nie pieczono domowych ciast, szarlotek lub serników — ciastka i pączki przywożono z „Ziemiańskiej" lub od Gajewskiego.
Tylko w tamtych latach spotykałem tu na imieninowych stołach gałązki mimozy
ofiarowane solenizantce.
Piękne wtedy były niedziele na Stalowej.
Zapach świątecznych śniadań roznosił się po całej ulicy, a później ubrani w to, co mieli najlepszego, senni jeszcze niedzielnym nicnierobieniem —- wyruszali zamożni mieszczanie, wypychając małe dzieci przed siebie, na późną przedpołudniową mszę.