awarii pr¹du... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Ulice tonê³y w strugach ciemnoœci, z których gdzie-
niegdzie tylko wyp³ywa³o œwiate³ko lampy naftowej albo poblask
œwiec na balkonach czy w bramach. Nie mia³em w¹tpliwoœci, ¿e
wspania³a instalacja elektryczna w moim domu na pewno podda³a
siê jako jedna z pierwszych. Zmuszeni byliœmy pokonaæ schody po
omacku, a gdy otworzyliœmy drzwi do mieszkania, oddech b³yska-
wic wydoby³ jego najbardziej niegoœcinne i mroczne oblicze.
-Jeœli zmieni³aœ zdanie i wolisz, byœmy jednak poszukali hotelu...
-Nie, tak jest dobrze. Nie przejmuj siê.
Postawi³em walizkê Cristiny w przedpokoju i poszed³em do kuchni poszukaæ w kredensie pude³ka œwieczek i przeró¿nych wiêkszych
œwiec. Zapala³em je i stawia³em na talerzach, w szklankach i w kie-
lichach. Cristina przygl¹da³a mi siê, stoj¹c w drzwiach.
-Minutka - zapewni³em j¹. - Mam w tym doœwiadczenie.
Zacz¹³em rozstawiaæ œwiece po pokojach, w korytarzu, po k¹tach,
a¿ ca³e mieszkanie pogr¹¿y³o siê w z³ocistym mroku.
-Wygl¹da jak katedra - powiedzia³a Cristina.
Odprowadzi³em j¹ do sypialni, z której nigdy nie korzysta³em,
choæ zawsze by³a gotowa na przyjêcie goœcia, od czasu kiedy Vidal,
zbyt pijany, aby wróciæ do swego pa³acu, zosta³ tu na noc.
-Ju¿ przynoszê czyste rêczniki. Jeœli nie masz siê w co przebraæ,
mo¿esz skorzystaæ z przebogatej i imponuj¹cej kolekcji odzie¿y w sty-
lu Belle Epoque, pozostawionej w szafach przez dawnych w³aœcicieli.
Moje toporne próby roz³adowania ciê¿kiej atmosfery nie odnosi³y
w³aœciwie ¿adnego skutku, bo trudno by³o jej potakiwanie uznaæ
nawet za próbê uœmiechu. Usiad³a na brzegu ³ó¿ka, ja pobieg³em
zaœ po rêczniki. Kiedy wróci³em, zasta³em j¹ w tej samej pozycji, bez
ruchu. Od³o¿y³em rêczniki na ³ó¿ko, obok niej i aby mia³a wiêcej œwiat³a, przysun¹³em parê œwiec ustawionych przedtem przy
drzwiach.
-Dziêkujê - wyszepta³a.
-Przebierz siê, a ja przygotujê coœ ciep³ego.
-Nie jestem g³odna.
-Ale to ci dobrze zrobi, mimo wszystko. Gdybyœ czegokolwiek
potrzebowa³a, daj mi znaæ.
Zostawi³em j¹ i uda³em siê do swojego pokoju, ¿eby jak najszybciej
zdj¹æ ca³kiem przemoczone buty. Nastawi³em wodê i usiad³em w galerii. Deszcz bez chwili wytchnienia z furi¹ zacina³ w szyby, przeistaczaj¹c rynny w rw¹ce strumienie i dudni¹c na dachu niczym tupot biegn¹cego t³umu. Obok nas dzielnica La Ribera tonê³a niemal
w kompletnej ciemnoœci.
Po jakimœ czasie us³ysza³em wpierw otwieraj¹ce siê drzwi od po-
koju Cristiny, a nastêpnie jej zbli¿aj¹ce siê kroki. Owiniêta by³a
w bia³y szlafrok, a na ramiona narzucon¹ mia³a we³nian¹, zupe³nie
niepasuj¹c¹ do niego chustê.
-Znalaz³am to w jednej z twoich szaf - powiedzia³a. - Mam
nadziejê, ¿e siê nie obrazisz.
-S¹ ju¿ twoje.
Usiad³a w fotelu i oczyma powiod³a po salonie, zatrzymuj¹c
wzrok na le¿¹cym na stole stosie przepisanych na maszynie kartek.
Spojrza³a na mnie, a ja skin¹³em g³ow¹.
-Parê dni temu skoñczy³em - doda³em.
-A twoja?
Co prawda i jedn¹, i drug¹ ksi¹¿kê uznawa³em za swoj¹, ale ograniczy³em siê do przytakniêcia.
-Mogê? - zapyta³a, bior¹c jedn¹ z kartek i przybli¿aj¹c j¹ do
œwiecy.
-Jasne.
Przygl¹da³em siê, jak z ciep³ym uœmiechem na ustach przebiega
kolejne linijki tekstu.
-Pedro nigdy nie uwierzy, ¿e napisa³ coœ takiego - skomentowa³a.
-Zaufaj mi - odpar³em.
Cristina od³o¿y³a kartkê i utkwi³a we mnie wzrok.
-Têskni³am za tob¹ - powiedzia³a po d³u¿szym milczeniu. - Nie
chcia³am, ale têskni³am.
-Ja te¿.
-By³y takie dni, kiedy po drodze do sanatorium wstêpowa³am na
stacjê, siada³am na ³awce, na peronie i czeka³am na poci¹g z Barcelony, myœl¹c, ¿e mo¿e z niego wysi¹dziesz.
Prze³kn¹³em œlinê.
-S¹dzi³em, ¿e nie chcesz mnie widzieæ na oczy - odpar³em.
-Ja te¿ tak s¹dzi³am. Ojciec czêsto mnie o ciebie pyta³, wiesz?
Prosi³, ¿ebym siê troszczy³a o ciebie.
-Twój ojciec by³ dobrym cz³owiekiem - powiedzia³em. - Dobrym
przyjacielem.
Cristina przytaknê³a, uœmiechaj¹c siê, ale dostrzeg³em, ¿e oczy
zachodz¹ jej ³zami.
- W ostatnim okresie niczego ju¿ nie pamiêta³. Zdarza³o siê, ¿e
bra³ mnie za matkê i prosi³, bym wybaczy³a mu lata, które spêdzi³
w wiêzieniu. A póŸniej nadchodzi³y tygodnie, kiedy w³aœciwie nie
zdawa³ sobie sprawy z mojej obecnoœci. Z czasem samotnoœæ g³êbo-
ko wnika w ciebie i ju¿ nie chce stamt¹d odejœæ.
-Tak mi przykro, Cristino.
-Ostatnio myœla³am, ¿e jest jakaœ poprawa. Zaczyna³ przypominaæ sobie ró¿ne rzeczy. Przywioz³am ze sob¹ rodzinny album fotografii i pokazywa³am mu, kto kim jest. By³o tam zdjêcie, na którym
siedzicie razem w samochodzie. Ty przy kierownicy, a ojciec uczy ciê
prowadziæ. Strasznie siê na tym zdjêciu œmiejecie. Chcesz zobaczyæ?
Nie by³em tego pewien, ale nie odwa¿y³em siê przerywaæ tej chwili.
- Pewnie...
Cristina posz³a wyj¹æ z walizki album i niebawem wróci³a z ma³¹,
oprawion¹ w skórê ksi¹¿k¹. Usiad³a przy mnie i zaczê³a przerzucaæ
strony pe³ne steranych portretów, wycinków i widokówek. Manuel,
tak jak i mój ojciec, nie bardzo umia³ czytaæ i pisaæ i wszystkie jego
wspomnienia oparte by³y na obrazach.
-Patrz, tu jesteœcie.
Przyjrza³em siê uwa¿nie fotografii i przypomnia³em sobie dok³adnie ów letni dzieñ, kiedy Manuel pozwoli³ mi wsi¹œæ do pierwszego
zakupionego przez Vidala samochodu, by objaœniæ mi podstawy
prowadzenia pojazdów. Nastêpnie wyprowadziliœmy samochód na
ulicê Panama i z prêdkoœci¹ piêciu kilometrów na godzinê, która
mnie zdawa³a siê wrêcz osza³amiaj¹ca, skierowaliœmy siê ku alei
Pearsona, by wróciæ ze mn¹ jako kierowc¹. "Z pana to prawdziwy as
kierownicy - uzna³ Manuel. - Gdyby kiedyœ nie wysz³o panu z tymi
opowiadaniami, proszê pomyœleæ o wyœcigach samochodowych".
Uœmiechn¹³em siê na wspomnienie tamtego dnia, który uzna³em
ju¿ za zagubiony. Cristina poda³a mi album.