Metody używane w łączności były wprawdzie niezwykłe, niemniej profesjonalne. Musiało się w tym wszystkim kryć coś, do czego śledczy jeszcze nie dotarł.
— No to jutro razem przejedziemy się metrem.
* * *
Pułkownik Filitow obudził się bez huku w głowie, co było przyjemnością samą w sobie. Jego „zwyczajne” zajęcia poranne nie różniły się zbytnio od „tamtych”, tyle że nie miał kaca i nie musiał jechać do łaźni. Ubrał się, a potem sprawdził, czy pamiętnik jest na swoim miejscu, w szufladzie biurka. Miał nadzieję, że będzie go mógł zniszczyć, tak samo jak zwykle. Przygotował już nowy dziennik, który zacznie po zniszczeniu tego. Poprzedniego dnia usłyszał co nieco o nowych rozwiązaniach w technice laserowej, a w przyszłym tygodniu otrzyma sprawozdanie na temat systemów rakietowych.
W samochodzie rozsiadł się wygodnie, w drodze zaś do pracy, uważniej niż zazwyczaj wyglądał przez okno. Ulicami, mimo wczesnej pory, jeździły już ciężarówki. Jedna z nich zasłoniła mu umówiony odcinek krawężnika, na którym umieszczano sygnał „utrata materiału”. Trochę go to zirytowało, ale ponieważ jego raporty rzadko ginęły, niezbyt się tym przejął. Znak „przekazano bez przeszkód” umieszczano gdzie indziej, tak, by zawsze był dobrze widoczny. Siedząc wygodnie, pułkownik Filitow spoglądał przez szybę, gdy samochód zbliżał się do owego miejsca. To tu… ale sygnału nie było. Dziwne. Czy tam wcześniej, na krawężniku, znajdował się umówiony znak? Będzie musiał to sprawdzić wracając do domu. Przez lata jego pracy dla CIA w ten czy w inny sposób zaginęło kilka jego meldunków. Nigdy jednak nie użyto sygnału „niebezpieczeństwo”, nigdy też nie odebrał telefonu z pytaniem o Siergieja, co oznaczało, że musi natychmiast opuścić mieszkanie. Prawdopodobnie i teraz nie ma zagrożenia. Po prostu przykra niedogodność. Cóż… Pułkownik odprężył się i zaczął rozmyślać nad rozkładem swych zajęć w ministerstwie.
* * *
Tym razem metro było całkowicie obstawione — w ten rejon skierowano aż stu ludzi z Zarządu Drugiego. Większość ubrana była jak przeciętni moskwianie. Część, w strojach roboczych, kręciła się koło tablic rozdzielczych, gdzie oprócz instalacji elektrycznej ukryta była, jak w całym metrze, tajna sieć telefoniczna. Śledczy i jego więzień jeździli tam i z powrotem na liniach „czerwonej” i „zielonej”, wypatrując dobrze ubranej kobiety w zachodnim płaszczu. Miliony ludzi podróżowały każdego dnia metrem, ale oficerowie kontrwywiadu byli pewni swego. Dla nich pracował czas — oraz pociąg do przygody i ryzyka u poszukiwanej. Prawdopodobnie nie była dość zdyscyplinowana, by oddzielać codzienne zajęcia od tajnej działalności. Znano już takie przypadki. Jednym z artykułów wiary, wyznawanych przez wszystkich oficerów bezpieczeństwa na całym świecie, było to, że ludzie szpiegujący przeciwko swej ojczyźnie mają pewną podstawową ułomność. Tacy zdrajcy, mimo swego sprytu, wcześniej czy później zaczynają zachowywać się beztrosko, ściągając na siebie zgubę.
I przynajmniej w tym przypadku mieli rację. Swietlana weszła na peron z bukietem owiniętym w brązowy papier. Łącznik przede wszystkim rozpoznał jej włosy. Fryzura się nie wyróżniała, ale coś nieuchwytnego, coś w sposobie trzymania głowy spowodowało, że wskazał ją palcem — szarpnięta przez stojącego obok oficera KGB ręka natychmiast opadła. Kobieta obróciła się i ujrzał jej twarz. Była odprężona i tym różniła się od twarzy reszty podróżnych, na których malowała się ponura moskiewska apatia. Na pierwszy rzut oka zrobiła na nim wrażenie osoby korzystającej z życia. Ale to się zmieni.
Rzucił kilka słów do radiotelefonu i kiedy Swietłana wsiadła do następnego pociągu, miała już towarzystwo. W uchu człowieka z „Dwójki”, który ją obstawiał, tkwiła słuchaweczka, przypominająca aparat dla słabo słyszących. Funkcjonariusze przy telefonach sieci specjalnej zaalarmowali kolegów na wszystkich stacjach tej linii. Kiedy wysiadła gotowa była już cała grupa mających ją śledzić. Ruchomymi schodami wyjechali za nią na ulicę. Tam czekał samochód, i do akcji włączyli się kolejni funcjonariusze. Co najmniej dwóch ludzi utrzymywało stały kontakt wzrokowy. Taki najbliżej trzymający się zespół wymieniał się szybko w ramach grupy, w miarę powiększania się zastępców tropicieli. Doszli za nią do budynku Gospłanu na Prospekcie Marksa, naprzeciw hotelu „Moskwa”. Nie zauważyła, że jest śledzona, ale też i nie próbowała tego sprawdzać. W ciągu pół godziny zrobiono dwadzieścia zdjęć, które pokazano łącznikowi. Rozpoznał ją.