Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Ned był oburzony.
Littlefinger wzruszył ramionami. - Honory są tanie, a Ludzie Bez Masek dużo kosztują. Ale tak między nami, to ja bardziej się przysłużyłem dziewczynie Targaryenów niż ty tym swoim gadaniem o honorze. Pozwólmy ją zabić jakiemuś pijanemu najemnikowi, któremu marzy się tytuł lorda. Prawdopodobnie nic mu z tego nie wyjdzie, a Dothrakowie będą się mieli na baczności. Dziewczyna z pewnością by zginęła, gdybyśmy wysłali któregoś z Ludzi Bez Twarzy.
Ned zmarszczył czoło. - W sali narad rozprawiasz o brzydkich kobietach i żelaznych pocałunkach i chcesz, żebym teraz uwierzył ci, że próbowałeś ją chronić? Ty mnie chyba masz za wielkiego głupca.
- Rzeczywiście, dość wielkiego - odparł Littlefinger, uśmiechając się.
- Lordzie Baelish, czy morderstwo zawsze tak cię bawi?
- To nie morderstwo tak mnie bawi, lecz ty, lordzie Stark. Twoje rządy przypominają taniec na kruchym lodzie. Myślę, że wpadniesz z hukiem do wody. Dzisiejszego ranka usłyszałem trzask pierwszego pęknięcia.
- Pierwszego i ostatniego - powiedział Ned. - Skończyłem z tym.
- Kiedy zamierzasz wrócić do Winterfell?
- Najszybciej jak to możliwe. Czemu cię to tak bardzo obchodzi?
- Nie aż tak bardzo, lecz gdybyś przypadkiem był tutaj jeszcze jutrzejszego ranka, chętnie zabiorę cię do tego burdelu, który Jory przeszukiwał bez powodzenia. - Littlefinger uśmiechnął się. - I nic nie powiem lady Catelyn.
Catelyn
- Pani, powinnaś była nas uprzedzić o swoim przyjeździe - zwrócił się do niej ser Donnel Waynwood, kiedy wjeżdżali na przełęcz. - Wysłalibyśmy eskortę. Ta droga nie jest już tak bezpieczna jak kiedyś, szczególnie dla małych grup.
- Niestety, mieliśmy okazję przekonać się o tym - odparła Catelyn. Miała wrażenie, że jej serce zamieniło się w kamień; sześciu dzielnych ludzi zginęło, aby ona mogła tutaj dojechać, a ona nawet nie zapłakała po ich śmierci. Ich imiona odchodziły w zapomnienie. - Ludzie z klanu nie odstępowali nas ani na chwilę, w dzień i w nocy. Straciliśmy trzech ludzi w pierwszym ataku i dwóch w następnym. Człowiek Lannistera zmarł z gorączki, gdy zajątrzyły się jego rany. Kiedy usłyszałam twoich ludzi, pomyślałam, że już po nas. - Przypomniała sobie tamtą chwilę: przywarli plecami do skały z bronią w dłoniach. Karzeł ostrzył swój topór, opowiadając jeden ze swoich licznych wisielczych dowcipów, kiedy Bronn zauważył błękitno-biały proporzec Rodu Arrynów z księżycem i sokołem. Jeszcze nigdy żaden widok tak jej nie ucieszył.
- Od czasu śmierci lorda Jona klany stają się coraz śmielsze - powiedział ser Donnel. Był to dwudziestoletni młodzieniec, krępy, o miłym usposobieniu, z szerokim nosem i gęstymi, brązowymi włosami. - Gdyby to ode mnie zależało, pojechałbym w góry z setką ludzi, wykurzył zbirów z ich kryjówek i dał im porządną lekcję. Niestety, twoja siostra nie pozwala. Nie pozwoliła nawet rycerzom walczyć w turnieju Namiestnika. Chce mieć wszystkie miecze przy sobie dla obrony Yale przed… nie wiadomo przed czym. Przed cieniami, jak mówią niektórzy. - Popatrzył na nią z niepokojem, jakby sobie coś przypomniał. - Wybacz, pani, jeśli powiedziałem coś niestosownego. Nie chciałem cię obrazić.
- Szczere słowa nie są dla mnie obrazą, ser Donnelu. - Catelyn dobrze wiedziała, czego obawia się jej siostra. Boi się Lannisterów, a nie cieni, pomyślała i zerknęła do tyłu na karła, który jechał obok Bronna. Od chwili śmierci Chiggena obaj trzymali się razem. Niepokoiła ją przebiegłość karła. Kiedy wjeżdżali w góry, był jej więźniem, bezradny, związany. A teraz? Wprawdzie wciąż pozostawał więźniem, ale jechał swobodnie ze sztyletem za pasem i toporem zawieszonym przy siodle, ubrany w futrzany płaszcz, który wygrał w kości od śpiewaka, i kolczugę, którą zdjął z martwego Chiggena. Jechali eskortowani przez dwa tuziny ludzi jej siostry, Lysy, rycerzy i zbrojnych jeźdźców, także przez młodego syna Jona Arryna, a mimo to Tyrion nie zdradzał wcale oznak strachu. Czyżbym się myliła?, pomyślała Catelyn nie po raz pierwszy. Czy to możliwe, że on nie ma nic wspólnego z Branem, Jonem Arrynem i wszystkim innym? Jeśli tak, to w jakim świetle ona wypadła? Zginęło sześciu ludzi, żeby go tutaj przywieźć.
Stanowczo odepchnęła podobne myśli. - Kiedy już znajdziemy się w twojej twierdzy, będę cię prosiła, abyś niezwłocznie posłał po maestera Colemona. Ser Rodrik gorączkuje na skutek otrzymanych ran. - Były chwile, kiedy obawiała się, że stary rycerz nie przeżyje podróży. Pod koniec z trudem siedział na koniu. Bronn namawiał ją, żeby go zostawić, lecz Catelyn nie chciała o tym słyszeć. Przywiązali go do siodła i rozkazała Marillionowi, żeby go pilnował.
Zawahał się przez chwilę, zanim jej odpowiedział. - Lady Lysa poleciła maesterowi, aby pozostał w Eyrie i opiekował się lordem Robertem - powiedział. - Mamy jednak septona, który opiekuje się naszymi rannymi. Zajmie się też i waszymi.