Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- A wtedy galaktyka nigdy się nie dowie o tym, co tu zaszło.
- Nie jesteśmy policją ani służbami medycznymi - dodała Madhi łagodnie. - Jesteśmy
dziennikarzami. Nasz obowiązek to relacjonowanie faktów.
- Skoro pani tak twierdzi... - wymamrotał Shohta. Wcisnął i przytrzymał przycisk
dezaktywacji zabezpieczenia zasilacza, a potem powoli omiótł wzrokiem niewielki panel kontrolny w poszukiwaniu włącznika, którym prawdopodobnie pstrykał już tysiące razy od chwili, kiedy dołączył do zespołu Madhi. - Jak tylko się włączy, będę musiał znaleźć dobre miejsce dla anteny.
Powinniśmy mieć łączność za jakieś dziesięć minut lub coś koło tego.
- Dziesięć minut?! - Tyl wreszcie oderwał wzrok od wyświetlacza i odłożył ostrożnie swój sprzęt na bok. - To niedorzeczne, Shohta. Jeśli ma ci to zająć tyle czasu, sam się tym...
- Spokojnie, Tyl - weszła mu w słowo Madhi - zajmij się kamerą. Shohta doskonale sobie poradzi.
Operator podniósł wysoko brwi, ale skinął tylko głową i posłusznie wrócił do filmowania.
Devaronianka odwróciła się z powrotem do Cheva.
- Shohta, wiem, jak się czujesz, Tyl zresztą też to wie, ale w tej pracy liczy się
przedstawienie prawdy, nie to, co o niej sądzisz... - Urwała, czekając na potwierdzenie. Na próżno, więc podjęła: - Jeśli wyjdziemy do nich, żeby interweniować, to będzie historia o nas, nie o Mandalorianach i powodach, dla których demonstranci tu przyszli.
- Ale moglibyśmy wtedy ocalić wiele istot - upierał się Shohta.
Madhi pokręciła smutno głową.
- Pewnie masz rację - westchnęła - ale na dłuższą metę nie miałoby to znaczenia, bo wkrótce zginęliby następni. Nie możemy być tu za każdym razem, kiedy banda oprychów spróbuje
przemocą stłumić bunt niewolników.
- Dzięki naszej pracy cała galaktyka zobaczy na własne oczy, co się tu dzieje - dodał Tyl, pilnie śledząc wydarzenia na ekranie kamery. - Widzowie pewnie nie przejmują się zbytnio losami mieszkańców świata tak odległego od szlaków nadprzestrzennych, że Imperium nigdy nawet nie zatroszczyło się o jego skatalogowanie, ale moim zdaniem, kiedy zobaczą Mandalorian
Strzelających do Octusan z zimną krwią, nie pozostaną obojętni.
- I to nie dotyczy tylko sytuacji na Blaudu Sextusie - dopowiedziała Devaronianka. - To samo można powiedzieć o Tatooine, Karfedionie, Thalassii... i o Vinsoth. Jeśli będziemy robić to, co do nas zależy i ujawniać prawdę o niewolnictwie, może i wreszcie obywatele przestaną tolerować, że Galaktyczny Sojusz przymyka na to wszystko oko. Może istoty rozumne zaczną się zastanawiać, kto wysyła Mandalorian, żeby tłumili bunty. - Zawiesiła głos i pozwoliła sobie na chytry uśmieszek. - A kiedy im to powiemy, skończy się jej samowolka.
- Jeżeli oczywiście potwierdzą się nasze podejrzenia - przypomniał jej kwaśno Tyl.
- Spokojna głowa - zapewniła go. - Uda się ją złapać za rękę, kiedy prześledzimy transakcje albo kiedy szefowie Sextuny wreszcie zmęczą się braniem winy na siebie i zdradzą, kto tak naprawdę płaci Mandalorianom. W końcu powinie jej się noga, nie mam co do tego wątpliwości.
- Czy mówiąc „ona”, masz na myśli Daalę? - spytał Shohta. - Czy ona pomaga handlarzom
niewolników?
- To więcej niż pewne - potwierdziła reporterka. - Ale na razie nie mamy twardych
dowodów, które by to potwierdziły.
Tyl oderwał wzrok od wyświetlacza i obejrzał się na Shohtę.
- Musisz zdecydować, czy chcesz ją powstrzymać - powiedział cicho. - Czy chcesz pomóc
wszystkim niewolnikom, czy tylko tym, których widzisz tu i teraz.
Madhi zauważyła, że żal w oczach Shohty zmienia się stopniowo w zrozumienie, a potem w determinację; jego palce szybko znalazły odpowiedni przycisk, którego szukał z takim mozołem przez kilka ostatnich chwil. Kiedy generator obudził się do życia z cichym szczęknięciem i zabuczał miarowo, Chev złapał pospiesznie zestaw antenowy i zaczął z nim chodzić po
pomieszczeniu, nie spuszczając z oka ekranu interfejsu w poszukiwaniu najsilniejszego sygnału.
- Połączenie w ciągu dwóch minut - poinformował wreszcie. - Przepraszam za opóźnienie.
- Nie trać czasu na przeprosiny - mruknęła niecierpliwie Madhi. Wsunęła do ucha
słuchawkę i aktywowała mikrofon przyczepiony do kołnierzyka. - Lepiej mnie połącz. Szybko. -
Odwróciła się do okna i zobaczyła, że mandaloriańscy komandosi już obstawili cały plac. Octusanie chyba w końcu wyczuli, że coś jest nie w porządku, bo przerwali przygotowania i patrzyli z niepokojem w stronę głównego wylotu placu, położonego jakieś sto metrów od miejsca, w którym zgromadzili się ranni uczestnicy ostatniej demonstracji. Reporterka podeszła do ściany i wyciągnęła szyję, usiłując zobaczyć, co takiego zaniepokoiło tubylców.
Wąską alejką przebiegającą pod warsztatem naprawczym przejeżdżał właśnie wóz pancerny
typu QuickStryke. Z włazu wystawała głowa i tors ubranego w mandaloriańską zbroję żołnierza o jasnych, krótko przystrzyżonych włosach i zimnych niebieskich oczach. Policzek przecinała mu długa, brzydka blizna, a rozpłaszczony, krzywy nos (najwyraźniej złamany więcej niż raz) sugerował, zdaniem Madhi, że facet nie jest zbyt biegły w walce wręcz. Trzymał głowę wysoko i patrzył na Octusan z góry, całkiem jak rzeźnik wybierający bydło, które ma pójść pod nóż.
- Wygląda znajomo - mruknęła pod nosem i w tej samej chwili przed oczami stanął jej obraz z reportażu, który widziała w HoloNecie. Dotyczył oblężenia Świątyni Jedi. Devaronianka wyciągnęła z kieszeni datapad i ustawiła wyszukiwanie. - Czy to nie on zastrzelił tę uczennicę na stopniach Świątyni Jedi? - spytała głośniej.
- Bardzo możliwe - odparł Tyl. - Rhal? Jakoś tak mu chyba było. Rhal jakiśtam.
Madhi wpisała nazwisko do notesu i chwilę później mogła przejrzeć skrócone sprawozdanie z incydentu. Uczennica Jedi, Kani Asari, pełniła funkcję osobistej asystentki Kentha Hamnera, a jej zabójcą był mandaloriański dowódca, nasłany na Jedi przez samą przywódczynię Sojuszu Daalę.
Madhi przyjrzała się zdjęciu zabójcy, a kiedy wyjrzała przez okno, serce uderzyło jej mocniej.
- Tyl, to rzeczywiście on! - szepnęła, podekscytowana. - Miałeś rację! To Belok Rhal,
Mandalorianin odpowiedzialny za oblężenie Świątyni Jedi!
- I co z tego? - spytał operator kamery, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza jego
przyjaciółka.

Tematy