Każdy jest innym i nikt sobą samym.


W swoim czasie Dor znał sporo zombich, także zombi-zwierzęta i nawet zombi-ogra Egora, więc żywe trupy nie budziły w nim zbyt wielkiego wstrętu.
- Tak? - spytał uprzejmie. Najlepszym sposobem na zombi jest spełnienie jego żądania, bo nie można go ani zabić, arii odstraszyć. Teoretycznie możliwe jest pokawałkowanie go i pochowanie każdej takiej części oddzielnie, ale rezultat nie był wart włożonego trudu; no i nie było wiadomo, czy jest to właściwa metoda. Poza tym zombimożna było polubić, na swój sposób.
- Nnaasz Wwwłaaadcaa...
Dor domyślił się.
-Nie widziałeś Władcy Zombich od pewnego czasu. Zaproszę go tutaj, będziecie więc mogli spotkać się i powspominać dawne czasy. Pewno byliście razem na wielu cmentarzach. Nie mogę obiecać, że przybędzie - bardzo ceni swe zacisze - ale zrobię wszystka, co będęmógł.
- Ddddziiiękiii - zaświszczał zombi, gubiąc cześć przegniłego języka.
- Ale pamiętaj - on teraz ma rodzinę. Dwoje małych dzieci. Mogą wybierać piasek z grobów, bawić się kośćmi...
Ale zombi nie przejął się tym. Robaczki zaroiły się żwawo w jego zapadniętych oczach i odszedł. Może to zabawne - dzieci bawiące się czyimiś kośćmi.
Tymczasem trwał codzienny kierat. Następna sprawa dotyczyła morskiego potwora wdzierającego się do rzeki i straszącego tamtejsze ryby, co wydatnie zmniejszało połowy. Dor musiał się tam udać i sprawić, by ziemia w okolicy zadrżała, jakby wstrząsana krokami olbrzyma. Nieożywione obiekty przystały na to z ochotą. Zachwycił je spisek-mający odstraszyć potwora. A potwór morski, niezbyt bystry i nie lubiący kłopotów, uznał, że bezpieczniejszy będzie w głębiach morza, gdzie mógł pożerać marynarzy z rozbitych statków i ukazywać się wścibskim mundańskim badaczom. Ryknął:
- Pożałujecie, jak już tu więcej nie przypłynę! - i oddalił się.
Dor odetchnął. Miał szczęście. Nie poszłoby mu tak łatwo ze sprytnym potworem. Czuł, że zagraża mu jakaś wielka wpadka i jest tylko kwestią czasu, kiedy to się stanie. Zdawał sobie sprawę, że nie ma talentu do rządzenia państwem.
Miał złe sny; i to nie te zwykłe, w których ścigały go czarne mundańskie klacze, ale jeszcze gorsze-śnił, że nie śpi, lecz podejmuje jakąś fatalną decyzję, wydającą cały Xanth na pastwę magicznych płomieni albo na łup świdrzaków, lub też - i to było najgorsze ze wszystkiego - powodującą, że Xanth traci całą swą magię i staje się taki, jak ponura Mundania. I wszystko z jego winy. Słyszał, że korona ciąży temu, na którego głowie spoczywa. Po prawdzie, to nie tylko była tak ciężka, że poraniła mu skórę głowy, ale i przerażała odpowiedzial­nością za kierowanie Xanth.
Kiedy indziej popełniono poważną kradzież w Wiosce Pomocnej. Dora przeniesiono tam; oczywiście Zamek Roogna miał własnego zaklinacza. Problem polegał na tym, że wioska znajdowała się w centrum Xanth, w pobliżu Niepoznanego - ziem nie zbadanych jeszcze dostatecznie przez ludzi, gdzie smoki pozostały nieujarzmione, a to niepokoiło Dora. W Xanth było wiele niszczycielskich potworów, ale smoki były najgroźniejsze - bardzo liczne, rozmaitych odmian i rozmiarów. Teraz jednak okolice te stały się całkiem przyjemne, korzystając z większości magicznych udogodnień, jak źródła wody sodowej czy pachnące mydło kamienne do prania. Uprawiano tam futra, a tegoroczny zbiór z zimozielonych drzew filtrowych był znakomity. Zielone futra poddawano działaniu promieni słońca, księżyca i gwiazd, aż tu pewnego ranka zniknęły bez śladu.

Tematy