Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Miejsca, w których ssawki przebiły skórę, były czarne, otoczone pierścieniami czerwonego ciała, które puchły w zastraszającym tem­pie. Jedna, szczególnie paskudna ranka znajdowała się w kąciku oka. Cordelia ostrożnie wydłubała ze skóry Dubauera resztki ssawek, które oparzyły ją boleśnie. Najwyraźniej całe stworzenie pokrywała podobna trucizna, bowiem Vorkosigan klęczał obok strumienia z ręką pod wodą. Pospiesznie usunęła pozostałe macki i przywołała Barrayarczyka do siebie.
- Czy masz w twojej apteczce coś, co mogłoby mu pomóc?
- Tylko antybiotyk - podał jej tubkę i Cordelia posmarowała ob­ficie twarz Dubauera. Nie była to co prawda maść na oparzenia, ale musiała wystarczyć. Vorkosigan przez moment wpatrywał się w pod­porucznika, po czym z wahaniem podał jej małą białą pastylkę.
- To bardzo silny środek przeciwbólowy. Mam tylko cztery. Po­winien wystarczyć do rana.
Umieściła pastylkę na języku chłopaka. Najwyraźniej lek był bar­dzo gorzki, bo próbował go wypluć, jednak Cordelia przytrzymała pigułkę i zmusiła go, aby ją połknął. Po paru minutach zdołała pod­nieść go na nogi i podprowadzić do wybranego przez Vorkosigana miejsca postoju, z którego rozciągał się widok na piaszczyste rzecz­ne koryto.
W tym czasie Vorkosigan zgromadził spory stos drewna.
- Jak zamierzasz je podpalić? - spytała Cordelia.
- Kiedy byłem małym chłopcem, musiałem nauczyć się rozpa­lać ogień za pomocą tarcia. - Vorkosigan przywołał dawne wspo­mnienia. - Na szkolnym obozie wojskowym. To wcale nie takie proste. Zabrało mi całe popołudnie. Prawdę mówiąc, nigdy nie rozpaliłem ognia w ten sposób - poradziłem sobie, rozbierając akumulator komunikatora. - Zaczął grzebać w kieszeniach i za pa­sem. - Instruktor był wściekły. Zdaje się, że komunikator należał do niego.
- Nie masz żadnych zapalników chemicznych? - Cordelia ski­nieniem głowy wskazała pas ze sprzętem.
- Zakłada się, że jeśli potrzebujesz ciepła, możesz zawsze użyć łuku plazmowego - klepnął dłonią pustą kaburę. - Mam inny po­mysł. Odrobinę drastyczny, ale sądzę, że zadziała. Lepiej usiądź gdzieś z twoim botanikiem. Może być głośno.
Z uchwytu z tyłu pasa wyjął bezużyteczną baterię łuku plazmo­wego.
- Oho! - rzuciła Cordelia, odsuwając się szybko. - Czy to nie lekka przesada? A poza tym, co z kraterem? Z powietrza będzie wi­doczny w promieniu dziesiątków kilometrów.
- Wolisz siedzieć tu i pocierać dwa patyki? Ale masz rację, trze­ba coś zrobić z kraterem.
Zastanawiał się przez chwilę, po czym podbiegł na krawędź nie­wielkiej kotliny. Cordelia usiadła obok Dubauera, objęła go mocno i skuliła się w oczekiwaniu wybuchu.
Vorkosigan ostrym sprintem wyskoczył zza zbocza i natychmiast padł na ziemię. Za jego plecami zapłonęła jaskrawa, błękitnobiała błyskawica, której towarzyszył grzmot, wstrząsający całą okolicą. W powietrze uniosła się kolumna dymu, pyłu i pary, po paru sekundach posypał się deszcz kamyków, ziemi i odłamków stopionego pia­sku. Vorkosigan ponownie zniknął, by po chwili wrócić z płonącą pochodnią.
Cordelia poszła obejrzeć zniszczenia. Vorkosigan wywołał krót­kie spięcie w baterii, po czym umieścił ją jakieś sto metrów dalej, na zewnętrznej krawędzi łuku w miejscu, gdzie bystra mała rzeczka skręcała na wschód. Wybuch pozostawił po sobie imponujący szkli­sty krater, szeroki na jakieś piętnaście metrów i głęboki na pięć. Cią­gle unosił się z niego dym. Na oczach Cordelii woda przerwała kra­wędź leja i chlusnęła do środka w kłębach pary. Za godzinę miejsce to będzie przypominało naturalne zakole.
- Nieźle - mruknęła z aprobatą.
 
Wykroili z mięsa spore ciemnoczerwone porcje i nadziali je na patyki. - Jakie lubisz? - spytał Vorkosigan. - Krwiste? Przypieczone?
- Myślę, że lepiej będzie upiec je dość mocno - poradziła Cor­delia. - Jeszcze nie zakończyliśmy badań mikrobiologicznych.
Vorkosigan zerknął niepewne na swoją porcję.
- Tak, oczywiście - odparł słabo.
Przypiekli mięso dokładnie ze wszystkich stron, po czym usiedli przy ognisku i z zapałem wgryźli się w dymiącą pieczeń. Nawet Dubauer zdołał przełknąć kilkanaście małych kęsów. Mięso przypomi­nało dziczyznę, było dość twarde, miało też gorzki posmak, ale nikt nie zaproponował dodatku w postaci owsianki bądź sosu z sera ple­śniowego.

Tematy