Próbowała się zaśmiać, ale jej śmiech przypominał łkanie... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Kiedy siostra wspomniała o śmierci, Carol Jeanne przestała nad sobą panować i już nie zdołała powstrzymać łez.
Irena położyła dłoń na jej ramieniu. Luźny rękaw habitu wyglądał jak skrzydło anioła. Rozmawiały ze sobą ostatni raz i już nigdy więcej się nie zobaczą.
- Przecież nawet sam Jezus postanowił nie oszukiwać śmierci - dodała Irena.
Nie powiedziała tych słów w złej wierze - czyż nie związała swojego życia z Jezusem? - jednak Carol Jeanne ponownie odebrała je jako krytykę.
- My nie oszukujemy śmierci, Ireno - odparta z wahaniem i bez przekonania. - Moje życie tylko na pozór będzie dłuższe od twojego, bo ze mną nie polecisz, choć możesz.
Irena odwróciła twarz. Kiedy znowu popatrzyła na siostrę, także miała łzy w oczach.
- Myślisz, że nie chcę być z wami? - spytała. - Jesteście mi najbliżsi i wiesz, że bardzo was kocham... Ciebie, Lidię i Emmy, a nawet Lovelocka, który też w pewnym sensie należy do rodziny.
Bardzo miło z jej strony.
- Jednakże tu mam pracę. Może to zabrzmi głupio, ale uważam, że Bóg jest właśnie tutaj, choć wiem, że będzie również z wami. Nie wiedziałabym, jak go tam szukać. Nie mogę opuścić Boga, nawet dla was.
- Nie powinnam cię namawiać - cicho rzekła Carol Jeanne.
- Ależ ja się cieszę, że to zrobiłaś. Świadomość, że pragnęłaś zabrać mnie ze sobą, przyniesie mi ulgę, kiedy odlecicie i będę za wami tęsknić.
Uścisnęły się tak nagle, że nie zdążyłem odsunąć ogona. Irena w pewnym sensie objęła również mnie. Spojrzałem na nią, by sprawdzić, czy to zauważyła - jej twarz znajdowała się tylko kilka centymetrów od mojej. Okazało się, że tak. Otworzyła oczy i mimo łez mrugnęła do mnie, lekko się uśmiechając.
Przyłożyłem dłonie do jej policzków i rozchylonymi wargami pocałowałem ją w usta. Cmoknęła mnie, jakby całowała małe dziecko, a potem cofnęła rękę, tak że mogłem uwolnić ogon.
Pewnie Carol Jeanne uznała, że to sygnał do kończenia uścisków, bo zaczęła się odsuwać. Nie mogłem na to pozwolić. Wskoczyłem siostrom na ramiona i mocno je przytrzymałem. Obie śmiały się do mnie, kiedy ponownie się objęły, ale wkrótce ich śmiech przeszedł w ciche łkanie.
Nie puszczałem sióstr, póki nie zobaczyłem Mamuśki, która pędziła do nas, niewątpliwie po to, aby "podnieść je na duchu". Wiedziałem, że Carol Jeanne nie chciała, by ktoś ją przyłapał na okazywaniu uczuć, więc cichutko do niej zaskrzeczałem. Zrozumiała ostrzeżenie - chyba nawet nie zdając sobie sprawy, że to ja ją uprzedziłem - odsunęła się od siostry i wytarła łzy rękawem. Irena, oczywiście, użyła do tego chusteczki, bo była przygotowana - Carol Jeanne zawsze wszystko zaskakiwało.
Odwróciłem się na jej ramieniu i posłałem Mamuśce wściekłe spojrzenie. Popatrzyła na moje wyszczerzone zęby i prawdopodobnie zrozumiała, że nie jest tu mile widziana, bo zwolniła kroku.
Nie zważając na obecność Mamuśki, Carol Jeanne znów odezwała się do Ireny:
- Chyba nie mogę oczekiwać, że do mnie napiszesz.
- Będę pisała, dopóki nie zejdziecie z orbity okołosłonecznej. I będę się za was wszystkich modliła, przez całe moje życie, które potrwa, oczywiście. Tylko że po kilku tygodniach waszej wyprawy umrę ze starości, a wtedy zostaniesz sama.
- Wręcz przeciwnie. Zaczniesz mnie strzec, a ja będę wiedziała, że się mną opiekujesz, że mnie chronisz.
- Tym zajmują się święci - odparła Irena. - Czyż jednak nie byłoby cudownie, gdybym i ja mogła to robić? Czuwałabym nad tobą, Lidią i Emmy, a nawet nad Lovelockiem, do czasu, aż znowu spotkamy się w niebie.
Na to zaskrzeczałem w ów szczególny sposób, które one brały za śmiech.
- Niewątpliwie Bóg i o tobie pamięta - powiedziała do mnie Irena.
Miałem własne wyobrażenia o tym, co o mnie myśli Bóg, jeśli istnieje. Gdyby chciał, żeby na świecie żyły takie istoty, jak ja, sam by to załatwił. Kiedy Adam nadawał zwierzętom nazwy, nie było wśród nich ani jednego stworzenia, które byłoby podobne do mnie. Jeśli w mitycznym raju ktokolwiek mnie przypominał, to tylko pewien gadatliwy wąż.
- Zapal za mnie świeczkę - poprosiła Carol Jeanne.
- Zapalę tyle świeczek, że zimą ogrzeją kościół.
Mamuśka, oczywiście, bardzo by cierpiała, gdyby się nie wtrąciła.
- Oj, nie musicie się tak smucić. Do początku wyprawy zostało jeszcze tyle miesięcy, że zdążycie się ze sobą nagadać przez telefon.
Udawały, że jej nie słyszą.
- Żegnaj - powiedziała Irena. - Niech Bóg ma cię w swojej opiece.
- Kocham cię - szepnęła Carol Jeanne bardzo cicho, ledwie poruszając ustami.
Wiedziałem, że Irena to wyczuła, jeśli nawet nie słyszała słów siostry.
W tym czasie Stef z Redem przyprowadzili dziewczynki, więc Mamuśka skorzystała z tej okazji.
- Twoje śliczne maleństwa chcą się pożegnać z ciocią Ireną - oznajmiła. - Lepiej, żeby nie zobaczyły tych twoich głupich łez.
Dopiero wtedy Carol Jeanne i Irena zwróciły uwagę na resztę rodziny. Irena ucałowała Lidię i Emmy, popchnięte w jej stronę przez babcię. Choć to Mamuśka zaaranżowała tę scenę, widać było, że Irena kocha dziewczynki, a one uwielbiają ową dziwną istotę, która prócz nich nie ma dzieci do kochania. Irena uścisnęła Reda trochę niezgrabnie, ale chyba tylko dlatego, że on uważał obejmowanie zakonnicy za niezręczność. Szczerze go lubiła i on ją także. Później podała rękę Mamuśce i Stefowi.
- Jesteś taka kochana - oświadczyła Mamuśka. - Będzie nam bardzo brakowało twoich odwiedzin.
Stef nic nie mówił, ale podając dłoń Irenie, z szacunkiem skłonił głowę, jakby chciał przekazać, że rozumie jej smutek oraz docenia jej powołanie, choć należał do innego wyznania.
Irena znów spojrzała na siostrę, ale skoro już wszystko sobie powiedziały, też nic nie mówiły, a tylko przed rozstaniem jeszcze raz się uścisnęły. Irena uniosła dłoń w pożegnalnym geście, kiedy szliśmy w stronę pojazdu, który miał nas zawieźć do wahadłowca stojącego na niezwykle długim pasie startowym.