W uszach mu dzwoniło, w oczach migotało. Świat był zasnuty mgłą, ale mgła szybko ustępowała, tylko bolały wszystkie mięśnie i pobolewało gardło. Potem zobaczył twarz Maksyma - ciemną, chmurną i nawet jakby okrutną. Wspomnienie czegoś rozkosznego wypłynęło na moment i natychmiast znikło, i nie wiedzieć czemu bardzo mu się zachciało stanąć na baczność i strzelić obcasami. Zresztą Gaj doskonale rozumiał, że nie powinien tego robić, bo Maksym
bardzo się rozzłości.
--- Narozrabiałem? - zapytał przepraszającym tonem i trwożliwie rozejrzał się na boki.
--- To ja narozrabiałem - odparł Maksym. - Zupełnie zapomniałem o tym paskudztwie.
--- O czym?
Maksym wrócił na swój fotel, położył rękę na dźwigni i zaczął patrzeć przed siebie.
--- O wieżach - powiedział wreszcie.
--- O jakich znów wieżach?
--- Skręciłem za daleko na północ i dostaliśmy się w zasięg promienników.
Gajowi zrobiło się wstyd.
--- Wrzeszczałem hymn legionu? - zapytał.
--- Gorzej - odparł Maksym. - Nie przejmuj się, na przyszłość będziemy ostrożniejsi.
Ogromnie zakłopotany Gaj odwrócił się, usiłując sobie za wszelką cenę przypomnieć, co on też takiego robił, i zaczął przypatrywać się światu w dole. Żadnej wieży nie zobaczył i oczywiście nie zobaczył też już ani hangaru, ani pola, z którego wystartowali. W dole przesuwał się wolno wciąż ten sam połatany koc, a poza tym było widać rzekę, bladą metaliczną żmijkę znikającą w opalizującej mgiełce daleko w przodzie, gdzie w niebo winna wznosić się ogromna ściana morza... Co też takiego ja gadałem? - zachodził w głowę Gaj. ---
Pewnie musiałem pleść okropne brednie, bo Maksym jest bardzo zły i zaniepokojony. Massaraksz, może odezwały się we mnie moje żandarmskie zwyczaje i czymś Maka obraziłem. Gdzie jest ta przeklęta wieża?
Mamy świetną okazję, żeby zrzucić na nią bombę.
Samolot nagle podskoczył do góry. Gaj przygryzł język, a Maksym chwycił lewarek dwoma rękami. Coś było nie w porządku, coś się zdarzyło. Gaj lękliwie rozejrzał się dokoła i stwierdził z ulgą, że skrzydło jest na miejscu, a śmigła się kręcą. Wówczas popatrzył do góry. W białawym niebie nad głową wolno rozpływały się jakieś smoliście czarne plamy. Zupełnie jak krople tuszu w wodzie.
--- Co to? - zapytał.
--- Nie wiem - odpowiedział Maksym. - Dziwna rzecz... - dodał jeszcze jakieś dwa nieznane słowa, a potem niepewnie powiedział: - Atak... kamieni niebieskich. Brednie, to się nie zdarza. Prawdopodobieństwo równe zero całych, zero-zero... Przyciągam je, czy co?
Znów powiedział parę niezrozumiałych słów i zamilkł.
Gaj chciał zapytać, co to są te kamienie niebieskie, ale akurat w tym momencie zauważył kącikiem oka jakiś dziwny ruch w dole z prawej strony. Przypatrzył się mu. Nad brudnozielonym kocem lasu wolno wypiętrzała się ciężka żółtawa chmura. Nie od razu zrozumiał, że to dym. Potem w trzewiach chmury błysnęło i ten błysk jakby wypchnął do góry długie czarne cielsko. W tej samej chwili horyzont nagle gwałtownie się przechylił, stanął dęba i Gaj kurczowo wczepił się w poręcze. Automat ześlizgnął mu się z kolan i potoczył po podłodze.
"Massaraksz... - syknął w słuchawkach głos Maksyma. - To tak! Ale ze mnie dureń!" Horyzont wyrównał się, Gaj poszukał wzrokiem żółtej sterty dymu, nie znalazł, zaczął patrzeć do przodu i wprost na kursie zobaczył, jak nad lasem uniosła się fontanna różnobarwnych rozbryzgów, znów wypiętrzyła się żółta chmura i błysnął
ogień, znów długie czarne cielsko wolno uniosło się w niebo i przekształciło się w oślepiająco białą kulę. Gaj zasłonił ręką oczy. Biała kula szybko zblakła, napełniła się czernią i rozpłynęła się na kształt gigantycznego kleksa. Podłoga pod nogami zaczęła się zapadać, Gaj zaczął łowić powietrze szeroko otwartymi ustami; przez chwilę miał wrażenie, iż żołądek wyskoczy mu gardłem. W kabinie pociemniało, poszarpany czarny dym zbliżył się i prześlizgnął w bok, horyzont znów się przekrzywił, a las był teraz zupełnie blisko z lewej strony. Gaj zmrużył oczy i skurczył się w oczekiwaniu ciosu, bólu, śmierci - brakowało mu powietrza, a wszystko dokoła trzęsło się i dygotało. "Massaraksz... syczał w słuchawkach głos Maksyma. - Trzydzieści trzy razy massaraksz..." Coś krótko i gwałtownie załomotało w ściankę, jakby ktoś z bezpośredniej odległości wypuścił serię z karabinu maszynowego, w twarz uderzył strumień lodowatego powietrza, hełm pofrunął, a Gaj skulił się jeszcze bardziej, chowając głowę przed wiatrem i ogłuszającym rykiem. Koniec -