13 15 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

00.
Bonnie Sawyer leżała w dużym, podwójnym łóżku w swoim domu przy Deep Cut Road. Był to prawdziwy, solidny dom na fundamentach i z piwnicą, a nie jakaś nędzna przyczepa. Jej mąż, Reg, całkiem nieźle zarabiał jako mechanik w stacji Pontiaca w Buxton.
Była zupełnie naga, jeśli nie liczyć przezroczystych, błękitnych majteczek, i co chwilę zerkała niecierpliwie na stojący przy łóżku zegar. 15.02. Gdzie on jest, do diabła?
Jakby za sprawą jej myśli drzwi do sypialni uchyliły się lekko i do środka zajrzał Corey Bryant.
- W porządku? - zapytał szeptem. Miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, od dwóch pracował w firmie telefonicznej, a związek z zamężną kobietą - szczególnie taką jak Bonnie Sawyer, która w roku 1973 była Miss okręgu Cumberland - sprawiał, że czuł się jednocześnie onieśmielony, słaby i nadzwyczaj dziarski.
Bonnie uśmiechnęła się do niego, pokazując swoje równiutkie zęby.
- Gdyby coś było nie w porządku, kochanie - odparła - miałbyś już w brzuchu taką dziurę, że można by przez nią oglądać telewizję.
Wślizgnął się na palcach do sypialni. Szeroki, służący do wchodzenia na słupy pas dyndał zabawnie wokół jego bioder.
Bonnie zachichotała i wyciągnęła ramiona. Lubię cię, Corey. Jesteś taki fajny.
Wzrok Coreya spoczął na czarnym trójkącie, doskonale widocznym pod błękitnym, przezroczystym materiałem i chłopak poczuł, jak staje się coraz bardziej dziarski, a mniej nerwowy. Zapomniawszy o wszelkich środkach ostrożności ruszył ku niej zdecydowanym krokiem a kiedy leżeli już razem w łóżku, za oknem zaczęła głośno ćwierka cykada.
 
14
 
16.00.
Ben Mears wstał zza biurka, skończywszy popołudniowy seans pisania. Świadomie zrezygnował ze spaceru po parku, żeby pracować bez przerw cały dzień i potem z czystym sumieniem pójść na kolację do Nortonów. Przeciągnął się, słysząc, jak trzeszczy jego kręgosłup, a następnie wyjął z szafy świeży ręcznik, żeby wziąć prysznic, zanim pozostali mieszkańcy pensjonatu wrócą z pracy i na dobre zablokują łazienkę.
Przewiesiwszy ręcznik przez ramię podszedł do okna, dostrzegł bowiem przez nie coś, co zwróciło jego uwagę. Nie było to nic w mieście, oddającym się popołudniowej drzemce pod niebem tego szczególnego ciemnobłękitnego koloru, charakterystycznego dla późnego lata w Nowej Anglii.
Jego spojrzenie powędrowało nad płaskimi, krytymi papą dachami jednopiętrowych domów przy Jointer Avenue, ponad parkiem, wypełnionym dzieciarnią przybyłą już do domów ze szkoły i nad północno-wschodnią częścią miasteczka, gdzie Brock Street niknęła za wypukłością pierwszego porośniętego lasem wzgórza, a potem w górę do skrzyżowania Burns Road i Brooks Road i jeszcze wyżej, aż do górującego nad miastem Domu Marstenów.
Z tej odległości wydawał się nie większy od domku dla lalek. I tak było lepiej. Teraz bez trudu mógł sobie z nim poradzić - wystarczyło wyciągnąć rękę i zakryć go dłonią.
Na podjeździe stał jakiś samochód.
Ben stał bez ruchu przy oknie czując, jak w jego żołądku z każdą chwilą coraz bardziej pęcznieje kłąb strachu, którego nawet nie starał się pojąć. Uzupełniono dwie brakujące okiennice, przez co dom upodobnił się do ślepca wpatrującego się przed siebie niewidzącymi oczami.
Usta Bena poruszyły się, wypowiadając bezgłośnie słowa, których nikt, nawet on sam, nie potrafił zrozumieć.
 
15
 
17.00.
Matthew Burke wyszedł ze szkoły, trzymając w lewej ręce teczkę, i skierował się na ukos przez parking do swego starego chevroleta biscayne, mającego wciąż jeszcze założone szerokie błotno-śniegowe opony.
Matt liczył sobie sześćdziesiąt trzy lata i choć już tylko dwa dzieliły go od obowiązkowego przejścia na emeryturę, wciąż jeszcze prowadził w pełnym wymiarze godzin lekcje angielskiego, a także zajęcia dodatkowe. Tej jesieni najważniejszym z nich było szkolne przedstawienie, trzyaktowa farsa zatytułowana Kłopoty Charleya. Właśnie zakończyły się wstępne przesłuchania potencjalnych aktorów, ujawniając jak zwykle masę kompletnych antytalentów, jakichś dziesięciu osobników, którzy przynajmniej byli w stanie zapamiętać tekst, a następnie wydukać go monotonnym, drżącym głosem, oraz troje z prawdziwą iskrą bożą. W piątek rozdzieli między nich role, a w następnym tygodniu rozpocznie próby, które potrwają do 30 października, na kiedy wyznaczono termin przedstawienia. Matt ukuł własną teorię, że każde szkolne przedstawienie powinno być takie samo jak zupa w szkolnej stołówce - pozbawione jakiegoś sprecyzowanego smaku, ale zdatne do przełknięcia. Rodziny i tak będą zachwycone, a krytyk z Ledgera zamieści sążnistą recenzję pełną wielosylabowych, pochlebnych określeń, co zresztą jest jego obowiązkiem, bo właśnie za to dostaje pieniądze. Podczas popremierowego przyjęcia odtwórczym głównej roli kobiecej (w tym roku będzie nią najprawdopodobniej Ruthie Crockett) zakocha się w jednym z amantów i niechybnie wkrótce potem straci dziewictwo, on zaś, Matthew Burke, wreszcie zyska trochę spokoju i będzie mógł poświęcić więcej czasu na pracę z kółkiem dyskusyjnym.