Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Eumenides poszedł potrząsnąć Rawsthorne’a, zaś Julie obudziła panią Warmington, która zapiszczała ze zdziwienia.
- Proszę być cicho, do diabła - warknęła Julie, zatykając dłonią otwierające się znowu usta pani Warmington. - Możliwe, że jesteśmy w opałach. Niech pani zostanie na miejscu i będzie gotowa w każdej chwili do ucieczki. I proszę nie robić hałasu.
Podeszła do Rawsthorne’a i Eumenidesa, którzy naradzali się półgłosem.
- Coś się dzieje - stwierdził Rawsthorne. - Artyleria przestała strzelać. Eumenidesie, wejdź na górę i zobacz, co się stało nad morzem, po drugiej stronie zbocza. Ja rozejrzę się w dolinie. Księżyc świeci na tyle jasno, że jest niezła widoczność. - W jego głosie
Pobrzmiewała nuta zakłopotania. - Ale ten cholerny hałas dochodzi ze wszystkich stron. -
Podniósł się i zapytał: - Poradzi pani sobie,
- Na pewno - odparła. - I nie pozwolę tej cholernej babie się odzywać, choćbym musiała jej przyłożyć.
Obaj mężczyźni oddalili się i straciła ich z oczu, gdy zniknęli wśród upraw. Rawsthorne kluczył między rzędami bananowców, zbliżając się coraz bardziej do koszar dla więźniów.
Wkrótce dotarł do przebiegającej przez plantację drogi dostawczej i przystanął, nie
przechodząc na drugą stronę. Dobrze się stało, gdyż usłyszał w pobliżu jakiś głos.
Znieruchomiał i czekał, obserwując grupę idących drogą mężczyzn. Byli to żołnierze wojsk rządowych - sądząc z tonu ichgłosów zmęczeni i zniechęceni. Z zasłyszanego w połowie
zdania wywnioskował, że przegrali bitwę i wcale im się to nie spodobało. Zaczekał, aż się oddalą, po czym przeszedł przez drogę i zapuścił się w plantację po drugiej stronie.
Tutaj dosłownie wpadł na leżącego tuż przy drodze rannego człowieka. Mężczyzna głośno krzyknął z bólu i Rawsthorne uciekł, bojąc się, że hałas zwróci czyjąś uwagę. Błąkając się po plantacji, uzmysłowił sobie nagle, że wokół niego, pośród cieni rzucanych przez liście w poświacie księżyca, jest pełno ludzi. Ciągnęli od strony St. Pierre, posuwając się między rzędami bananowców w sposób bezładny i niezdyscyplinowany.
Nagle zauważył błysk płomienia, a potem jaśniejącą coraz bardziej łunę zapalonego
właśnie ogniska. Cofnął się i poszedł inną drogą, ale i tam natknął się na podobną scenę.
Ogniska pojawiały się wokół jak robaczki świętojańskie, a gdy podszedł ostrożnie do jednego
z nich, zobaczył kilkunastu mężczyzn, którzy siedzieli albo leżeli w pobliżu ognia, przypiekając na kijach niedojrzałe banany, aby nadawały się do zjedzenia.
Wtedy to zorientował się, że otacza go pokonana armia Serruriera, a kiedy usłyszał od strony drogi, którą dopiero co przechodził, ryczące silniki ciężarówek, zaś tuż za plecami wypowiadaną ostrym tonem komendę, zdał sobie również sprawę, że wojsko zaczyna się
przegrupowywać przed jutrzejszą bitwą i że ma się ona prawdopodobnie rozegrać właśnie tu, gdzie stoi.
III
Dawson poczuł się lepiej, gdy tylko opuścił Place de la Liberation Noire i skończyły się widoki, które przyprawiały go o mdłości. Jego nogom nic nie dolegało, bez trudu nadążał więc za Wyattem, który bardzo się spieszył. Chociaż pociski nie spadały już na centrum miasta, od północy odgłosy bitwy znacznie się nasiliły i Wyatt czuł, że powinien dotrzeć do hotelu Imperiale, zanim rozgorzeją tam walki. Musiał mieć pewność, że Julie jest bezpieczna.
W miarę, jak oddalali się od placu i rejonu budynków rządowych zaczęli spotykać ludzi, najpierw idących pojedynczo lub parami. Potem w coraz większych grupach. Zanim dotarli w okolice hotelu Imperiale, który na szczęście był niedaleko, na ulicach zrobił się tłok i Wyatt zdał sobie sprawę, że jest oto świadkiem spowodowanej wojną paniki wśród cywilnej
ludności.
Elementy przestępcze zaczęły już wykorzystywać sytuację i większość drogich sklepów