nie dopokonania... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Suchowilk opowiada³:
– „Prowokacja! krzycz¹ w telefon. Z referatu zaraz gna robotnik z kube³kiem
farby. Chlapie
wapnem ile wlezie, na palec grubo. Uwierzy pan, którejœ nocy ktoœ pokruszy³
wapno
m³otkiem. By³o tandetne. Temu, co nim obrzuca³, nie zale¿a³o widocznie na
rzetelnej pracy.
Uderzyæ by³o raz i drugi, a sypa³ siê ca³y p³at. Panie, wszystko zale¿y, jak¹
rêk¹ siê to robi.
Tamten by³ g³upi szczyl, ale malowa³ gracko. Marzy³o mu siê, ¿e od tego zale¿y
los œwiata i
korony polskiej. Choæ i zimno mu by³o, sz³o na œnieg, i ba³ siê policjantów. A
majowym robotnikom
to wszystko jedno. Pochlapi¹, nie pochlapi¹. Raz m³otkiem ktoœ odbije, kiedy
indziej
deszcz sp³ucze. Farba by³a cholerna, pierwszej klasy...” – Facet zamilk³.
Odci¹gn¹³ mnie
nieco do ty³u. Z odleg³oœci nawet w tym md³ym œwietle napis by³ doskonale
widoczny. Du¿e
ciemne litery, mo¿e metrowej wysokoœci. „Ca³a blaszanka farby posz³a na to” –
westchn¹³.
Napis by³ czytelny, dopiero teraz zwróci³em uwagê na wyraŸne œlady walki z nim
prowadzonej.
„ONR CZUWA!” – przeczyta³, ciep³o i p³ynnie ³¹cz¹c trzy pierwsze litery
przedzielone
czarnymi krepami. Nagle rozeœmia³ siê nadmiernie i g³oœno krzykn¹³: „No i co z
tego, ¿e wierzy³!...”
– Puœci³ mnie, odbieg³ szybko w ciemn¹, boczn¹ uliczkê. Jasn¹ plamê prochowca
przes³oni³ s³up reklamowy.
Suchowilk zamilk³. Milczeli obaj – gospodarz i goœæ. Po chwili in¿ynier
dokoñczy³ sw¹
opowieœæ – i na to w³aœnie zakoñczenie czeka³ Kileñ.
– W parê miesiêcy póŸniej, tu¿ po Nowym Roku, znowu przyjecha³em do Krakowa.
Id¹c z
Plant ku B³oniom spostrzeg³em, ¿e stary mur zosta³ rozebrany i zast¹piony
eleganck¹, drucian¹
siatk¹. Nie mo¿na powiedzieæ: ulica od razu prezentowa³a siê szykowniej.
Teraz Kileñ z kolei powinien pokwitowaæ us³yszane. Pochwaliæ tych, którzy
rozebrali
p³ot? Solidaryzowaæ siê z tragedi¹ dawnego szeregowca, który przegra³ ¿ycie? Na
to nie pozwala
mu lojalnoœæ wobec samego siebie. Z ca³ego serca by³ przeciw tamtemu
m³odziakowi.
Milcza³.
Suchowilk wyrêczy³ go komentarzem, którym usi³owa³ zmyliæ tropy:
– S¹dzisz, ¿e tamten nie by³ pijany? – odczeka³ brak odpowiedzi. – By³ zalany i
mia³ racjê,
¿e pi³. Trzeba by³o piæ temu urzêdniczkowi z rady narodowej... Idiota!
Kto mia³ byæ idiot¹? Ten facet? Kileñ? On sam wreszcie – mówi¹cy?
– Biedny, z³amany facet – Kileñ po¿a³owa³. Wspó³czuæ mo¿na zawsze, a najbardziej
przegrywaj¹cemu
przeciwnikowi.
– Biedny? Z³amany? E! – Suchowilk fukn¹³ gniewnie. – Ani biedny, ani z³amany.
Infantylny
idiota. Nic nie rozumia³ z tego wszystkiego, co siê wokó³ niego sta³o i co siê
wokó³ niego
dzieje. Tylko siê pyszni, ¿e jego przetrwa³o. Moje, moje, tañczy z radoœci i nic
nie pojmuje,
jak byle ch³opak na ulicy wielkiego miasta. Nigdy mi nie ¿al, jak ktoœ z w³asnej
g³upoty
wpada pod auto. Nie ¿a³ujê durniów, którzy nie potrafi¹ myœleæ...
– Którzy nie wiedz¹, co jest dobre, a co z³e. – Kileñ powiedzia³ to z ch³odnym
naciskiem,
patrz¹c w oczy in¿ynierowi.
– Ci, którzy nie potrafi¹ przeprowadzaæ ca³oœciowych rachunków, nic nie maj¹ do
roboty
na tym œwiecie. Niech rozbieraj¹ ich p³oty, niech wpadaj¹ pod auta, niech ich
trafiaj¹ pioruny...
Wiesz co? Na wierzchu bêd¹ zawsze tylko ci, którzy potrafi¹ rachunki
przeprowadzaæ do
koñca, którzy s¹ uparci i dyskretni. I twardzi. Z tego powodu Polacy nie lubi¹
Anglików. A ja
ich w³aœnie podziwiam. Czy chcesz pos³uchaæ jeszcze jednej historii? Opowiadam
j¹, zawsze
z podziwem i uznaniem, co najmniej raz w roku. W tym roku kontyngent jeszcze nie
jest wyczerpany.
S³uchasz?
Kileñ pochyli³ g³owê.
– Znasz historiê gubernatora Singapuru?
Kileñ zaprzeczy³ ruchem g³owy. Suchowilk zacz¹³:
– W lutym czterdziestego drugiego Japoñczycy bez wielkiego wysi³ku zajêli wa¿ny
dla
Brytyjczyków punkt strategiczny. Weszli od l¹du, gdy oczekiwano ich od strony
morza. Gubernator
maj¹cy broniæ Singapuru okaza³ siê zwyczajnym durniem, w dodatku powa¿nie
zaniedba³
swe obowi¹zki. Zd¹¿y³ uciec przed Japoñczykami, ale wkrótce potem zosta³ wezwany
do Londynu. Wszyscy wiedzieli, ¿e leci do Anglii na proces s¹dowy. Mia³ byæ
oskar¿ony o
niedope³nienie obowi¹zków. Niestety, by³ on równie¿ którymœ tam cz³onkiem
rodziny królewskiej,
wiêc proces móg³ siê staæ wyj¹tkowo paskudnym widowiskiem publicznym. Broni¹c
siê, pan gubernator móg³ wyci¹gn¹æ na œwiat³o ró¿ne sprawy, których ujawnienie
nie
musia³o byæ Anglikom na rêkê. Zw³aszcza w czasie wojny i przez cz³onka rodziny
królewskiej...
Nie! W Londynie, ju¿ po wojnie, pozna³em polskiego pilota, lotnika – s³u¿y³ nie
w
dywizjonach polskich RAF-u, ale w dywizjonach angielskich. Jeden z wielu, wielu
tysiêcy
naszych pilotów w RAF-ie. W czterdziestym drugim, w parê miesiêcy po utracie
Singapuru,
dywizjon, w którym s³u¿y³ ów pilot, stacjonowa³ na lotnisku w po³udniowej Walii.
Latali na
patrole nad Zatokê Biskajsk¹. Jakiegoœ wieczoru siedzieli na dy¿urze w dispersal
point, gdy
nadano alarmuj¹ce polecenie: nad zatok¹ pojawi³a siê maszyna niemiecka, nale¿a³o
wystartowaæ
– w kilka myœliwców – i Szkopa wrzuciæ do wody. Polecia³y trzy maszyny. W
okreœlonym
miejscu dostrzegli sylwetkê lec¹cego samolotu. Wtedy dowódca tej eskadry – mo¿e
to
siê nie nazywa eskadr¹, mo¿e jakoœ inaczej – tej grupy myœliwców – zaraportowa³
do bazy, ¿e