Każdy jest innym i nikt sobą samym.

A gorzej niż bez urodze-
nia był p. Artur Kukielski – bo nie tylko nie miał ani tytułu, ani majątku, ale jeszcze, o hor-
ror! 396 był fryzjerem. Mógł nie być księciem, nie posiadać zamku ani nad Dnieprem, ani nad
Pskowskim Jeziorem, nie znajdować się w zażyłości z synem króla Westfalii; mógł utrzymy-
wać się z pieczeniarstwa, z kart, z szacherki końmi – a zbrodnia jego nie byłaby tak okropną,
złośliwość hr. Cypriana tak dotkliwą. Ale nie mieć majątku, a z a r a b i a ć na życie, to w
opinii całego wielkiego księstwa cybulowskiego i niektórych innych prowincyj galicyjskich
jest największym prostactwem. Żaden cybulowianin pur sang 397 bene natus et possessionatus,
nie dałby córki, choćby za Lelewela albo za Mickiewicza, póki każdy z tych skrybentów nie
wykazałby się ekstraktem tabularnym, że posiada przynajmniej 200 morgów gruntu, obciążo-
nych naturalnie prima loco 398 w Towarzystwie Kredytowym, secundo u którego z zamożniej-
szych sąsiadów, a tertio, quarto et quinto u Arona Goldglanz w Tarnopolu, w Brodach albo

392 alias (łac.) – inaczej.
393 nec-non (łac.) – jak również.
394 recte (łac.) – właściwie.
395 drei Schritt vom Leibe (niem.) – trzy kroki od siebie; z daleka.
396 o horror (łac.) – o zgrozo!
397 pur sang (fr.) – czystej krwi.
398 primo loco... secundo... tertio, quarto et quinto (łac.) – na pierwszym miejscu... drugim, trzecim, czwartym i piątym.
143
gdzie indziej. Są wprawdzie bardziej postępowi cybulowianie, którzy by pozwolili córkom
wyjść za hołyszów – ale nigdy za doktorów, profesorów, kupców albo rzemieślników.
Pojmą tedy szanowni czytelnicy, że oburzenie pana Melitona było wielkie i że pani Meli-
tonowa mdlała na wszystkich kanapach i fotelach, które jej nastręczały sposobność ku temu.
A panna Róża? – zapyta może która z czytelniczek.
Hm – panna Róża... przepraszam, nie mam czasu; muszę wracać do mego bohatera, który
już trzeci dzień czeka w Cybulowie na respons399 z Cewkowic. Czeka i – cierpi. Roztrząsa
sumienie, bije się w piersi i przyznaje, że zamiast służyć sprawie, której przysiągł i której bez
przysięgi służyć był powinien, grał zbyt długo i zbyt dwuznaczną rolę. Ale jeżeli to go potę-
pia wobec własnego sumienia i wobec ludzi dobrej wiary, to panna Róża inaczej o nim sądzić
by powinna. Tak mu się zdaje przynajmniej. Zdaje mu się, że gdyby z jaśnie panny Kacprow-
skiej przemieniła się nagle w ekonomównę albo w chłopiankę, albo w wychowanicę domu
podrzutków – on by ją kochał nie mniej gorąco jak teraz, Dlaczegoż by ona miała przestać go
kochać z powodu, że nie chciał nadużywać dłużej fałszywego nazwiska, pseudonima trochę
pretensjonalnego, ale po części wytłumaczonego zwyczajem i potrzebą ówczesną? Wszak był
zawsze tym samym Arturem, choć nie k s i ę c i e m Arturem; wszak jeżeli fanfaronował w
obecności innych, to w rozmowie z nią sam na sam unikał zawsze nawet najmniejszej aluzji
do mniemanego swego stanu? Im bardziej tak rozumował, tym bardziej zdawało mu się, że
mało co ma sobie do wyrzucenia i że jest w gruncie bardzo uczciwym i porządnym człowie-
kiem, tylko... tylko ma czasem trochę za mało fizycznej odwagi i w ogóle za mało odwagi
wojskowej, a za wiele cywilnej. To chodzi po ludziach, zresztą bardzo porządnych.
Samo już to roztrząśnienie sumienia, jakkolwiek nieco stronnicze, ale nader rzadkie i
ważne u p. Artura, powinno przekonać każdego, jak mocno był zakochanym w pannie Róży.
Ludzie, którzy wobec świata chcą uchodzić za coś więcej, niż są w istocie, sobie samym wy-
dają się wzorami doskonałości pod każdym względem. Gdyby tak nie było, niejeden, co wo-
bec świata chce uchodzić za proroka i kapłana idei narodowej, w porównaniu z sobą samym
nie znajdowałby tego świata tak złym, przewrotnym i niesprawiedliwym, nie ciskałby nie-
odwołalnej klątwy na ten padół grzechu i... my nie mielibyśmy tyle pasywów w naszych co-
rocznych „rachunkach”. Najmniejsza iskierka miłości prowadzi do samopoznania, robi wyro-
zumiałym i sprawiedliwym – tak jak, odwrotnie, pycha, wynoszenie siebie samego, ślepa su-
rowość sądu dowodzą braku zupełnego tej boskiej iskierki. Zastosowawszy ten pewnik, od
proroków i kapłanów, do „towarzyszów sztuki fryzjerskiej”, przekonamy się jeszcze mocniej,
że bohater nasz miał w sobie bodaj cząstkę takiej iskierki, bo był skruszonym i pokornym w
duchu i na zewnątrz. Nie przeszkadzało mu to zresztą czuć się bardzo nieszczęśliwym i
opuszczonym, nie przeszkadzało mu z biciem serca zaglądać do okna, ilekroć zaturkotało lub
zatętniało co na podwórzu. Daremnie! Nie widać było ani listu, ani nikogo z Cewkowic...
Nie mogąc dłużej znieść tego stanu niepewności pan Artur prosił na koniec hrabiego Cy-
priana o posłuchanie i przedłożył mu uniżoną prośbę, by go odesłał do Cewkowic. Hrabia
popatrzył na niego ciekawie i gdy spostrzegł, że był mocno zmienionym i wydawał się prawie
chorym, coś na kształt litości zarysowało się w dyplomatycznej fizjognomii p. eks-naczelnika
obwodu. Począł dobrodusznie tłumaczyć Kukielskiemu, że wobec wart włościańskich i cią-
głych patroli, bez paszportu nie ujedzie pół mili, by nie był schwytanym. Za kilka dni hrabia
wybierał się w drogę do Stanisławowa, gdzie miał interes w sądzie, ofiarował się tedy za-
wieźć tam p. Artura w charakterze swego służącego i ułatwić mu stamtąd wyjazd bezpieczny
na Wołoszczyznę. Była to wielka ludzkość, mianowicie ze strony tak wielkiego pana, ale p.