Każdy jest innym i nikt sobą samym.

W ogóle nie mówił dużo. Przynaj­mniej przy mnie. Został i długo bawił się z tobą. Łaskotał cię i opowiadał ci różne historyjki. Musiałam się śmiać, bo to idiotycz­nie opowiadać coś niemowlęciu jak dorosłemu, a przecież tyś jeszcze bardziej idiotycznie udawał, że rozumiesz. Ale kiedy wy dwaj byliście razem, mieliście jakiś swój własny język i nikt inny dla was nie istniał.
O zmierzchu wstał, żeby odejść.
- Wkrótce przyjdę tu znowu. Już nie będziesz chodziła i szuka­ła mnie. Przyjdę sam.
Zabronił mi chodzić do Juarez i nie sprzeciwiłam się. On był mężczyzną, on rozkazywał.
Pewnego dnia siedziałam z tobą w restauracji i jedliśmy, a tu raptem czuję, że ktoś stoi za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam, że to mój wuj Braulio. Patrzył na mnie przeciągle.
- Nie wiedziałem, że masz dziecko.
- Mam, to jest mój syn.
- Co robisz tutaj w Juarez, tak daleko od rodzinnych stron?
- Mieszkam w El Paso - odpowiedziałam. - Przychodzę do tej restauracji, bo tu podają dobre flaki.
- Gdzie ojciec tego małego?
- Tutaj, w Juarez.
- Gdzie on mieszka?
- A bo co?
- Nieważne. Gdzie on mieszka? - nastawał.
Powiedziałam, gdzie. Wuj Braulio był bardzo energiczny i wykształcony. Poza tym był pełen godności. Nie zganił mnie ani słowem. Poszedł z restauracji do Francisco.
Później dowiedziałam się, jak przyszedł do dońi Sabiny i zastał Francisco w domu. Poprosił, żeby Francisco z nim wyszedł. Sabina chciała wiedzieć, kto to jest i czego chce od jej syna. Francisco widocznie wyczuł coś, bo powiedział matce, żeby się nie wtrącała. Wyszedł z moim wujem na ulicę.
Ci dwaj mieli ze sobą sporo wspólnego. Obaj byli bardzo wysocy i nosili się w taki sam sposób - dumnie. I nawet podobnie mówili.
Kiedy wyszli, Francisco był przygotowany na wszystko. Prawdopodobnie spodziewał się wyzwania do bójki. Ale Braulio objął go ramieniem i zapytał:
„Kocha pan swojego syna?”
Francisco, chociaż rozgniewany tym pytaniem, przytaknął, że kocha.
„Więc dlaczego pan nie jest z nim?”
Rzeczywiście to go uraziło. Już by wolał, żeby Braulio wszczął bójkę zamiast wtykać nos w jego życie prywatne.
„Tego się nie da powiedzieć w paru słowach”.
„Więc gdzie możemy się spotkać i porozmawiać? Myślę, że porozmawiać musimy”.
Umówili się na spotkanie jeszcze tego dnia. Braulio wrócił do mnie do restauracji i powiedział mi o tym.
- Błagam...- zaczęłam.
- Nie martw się. Ja go nie zwymyślałem. Jestem mężczyzną... rozumiem. Ale on jeszcze musi się nauczyć być mężczyzną. Porozmawiam z nim. A ty teraz powinnaś pójść do nas i poznaćswoją ciotkę.
Pierwszy raz wtedy ktoś z rodziny mojej matki uznał mnie. Bardzo się ucieszyłam, że znalazłam rodzinę. Poszliśmy do niego i poznałam jego żonę, Otilę. Potem on wyszedł. W kilka minut później przyszli obaj: on i Francisco.
Teraz muszę ci się przyznać: coś opuściłam w tym opowiadaniu. Nie myślałam, że to ma znaczenie, dlatego nie powiedziałam ci przedtem. Opowiadam przecież tylko pewne wydarzenia. Ale musisz zrozumieć, że ja uważałam Francisco za mojego męża i mojego mężczyznę. Normalnie pomija się te chwile miłości. Ich miejsce jest w romansach, a nie w opowiadaniach o kolejach swojego życia.
Więc myśmy byli ze sobą jako mąż i żona. Po prostu. No i ja znowu zaszłam w ciążę. Zaczynało to już być widoczne. Więc wuj powiedział do waszego ojca:
„No, panie Quinn, ma pan pięknego syna i zdaje się, że jeszcze jeden jest w drodze. Mojej żonie i mnie będzie miło pójść z wami zaraz do kościoła i być dla was druhną i drużbą”.
Powiedział to tak przyzwoicie, że Francisco nie mógł się roz­gniewać.
„Myśmy już wzięli ślub” - zaprotestował tylko.
Braulio przytaknął.
„Ale tym razem będziecie mieli świadków”.
Więc poszliśmy do kościoła z tobą na ręku u ojca i wzięliśmy ślub po raz drugi.
Po tym szybkim obrzędzie Francisco odszedł z powrotem do swojej matki. Ja poszłam z Otilą i wujem do nich. Czułam się od razu inaczej, kiedy wiedziałam, że jesteśmy rzeczywiście małżeńs­twem. Mogłam oddychać spokojniej. Jeżeli on nie będzie chciał widywać się z nami, to jego sprawa. Ale przynajmniej moje dzieci są teraz rzeczywiście ślubnie także jego dziećmi. Wróciłam do El Paso pogodzona z losem, z tym, że pisane mi jest żyć samotnie. Chęci mi nie brakowało, żeby pracować dla ciebie i dla dziecka, które rosło we mnie. Widziałam przed sobą jeszcze jeden cel. Moja rodzina miała się powiększyć. Te dwie istoty stały się teraz całym moim życiem. Tygodnie mijały, a Francisco się nie pokazy­wał. Postanowiłam zapomnieć o nim.