Andżela przybrała na wadze, nabrała rumieńców, pozwoliła zbadać się lekarzowi, powoli zaczęła mówić i biegać po korytarzach domu starców, rozweselając samotnych dziadków i babcie. Ale nadal nie pamiętała nic o sobie. I nadal chowała się pod łóżkiem, ilekroć kucharzowi spadała w kuchni na podłogę żelazna chochla. Nadal też rzucała się na podłogę tam, gdzie stała, zasłaniając głowę rękami, kiedy tylko usłyszała strzelaninę. Odruch.
Dziennikarstwo to szczęśliwy zawód. Spotyka się wielu ludzi. I wielu jest takich, którzy chcą pomagać innym, tym, o pomoc dla których prosisz. Tak też się stało tym razem. Zeszło jeszcze pół roku na różne nudne formalności oraz namawianie urzędników i Andżelę adoptowała rodzina z Moz.doku w Północnej Osetii, niemłode już małżeństwo, Czeczeńcy z Groźnego. Udało się im uciec z miasta w czasie drugiej wojny i nic chcą już tam wracać. Ich jedyny syn zginął na wojnie, zanim zdążył się ożenić.
Mam fotografię Andżeli z nowymi rodzicami. Patrzy na mnie zupełnie inna buzia - żywe bystre oczy, szczery uśmiech, dumnie wzniesiona główka. W niczym nie przypomina tamtego dzikiego, bezdomnego stworzenia.
Ale nie pojadę, żeby na nią popatrzeć, chociaż mnie tam ciągnie - miło jest widzieć radość po nieszczęściu. Nie jadę, bo nie chcę przypominać o tym, co było - ani jej, ani ojcu i matce. Niech o wszystkim zapomną - tylko tak mogą zbudować swoje szczęście.
X
WYPALONY KRZYŻ COCAN-JURTU
Władza, wykorzystując w tym celu powszechnie dostępną twarz prezydenckiego rzecznika Sergieja Jastrr.embskie- go, odpowiedzialnego za „kształtowanie właściwego obrazu wojny”, zakomunikowała o „niewątpliwym sukcesie operacji specjalnych” przeprowadzonych w grudniu 2001 i styczniu 2002 roku w Czeczenii. „Twarz” zapewniła nasz wielomilionowy naród, że zastosowano taktykę „wielomiesięcznego” wypychania bojowników z gór i z kilku osiedli w osadzie Cocan-Jurt. Na Nowy Rok otoczono tam co najmniej stu ludzi, prowadzono „zmasowany ogień z domów zamienionych w twierdze”, trwały zacięte walki, w rezultacie których znaczna liczba bojowników została schuzytana i zlikwidowana...
Nowego Nieszczęśliwego Roku!
W Cocan-Jurcic wszystko zaczęło się trzydziestego grudnia - wtedy, kiedy świat siedział już prawie przy świątecznym stole.
- „Szczęśliwego Nowego Roku”, powiedziałam żołnierzowi, który pierwszy wszedł na moje podwórze - opowiada bardzo stara kobieta, szepcząc i poświstując przez dwa
105
zęby, ostatnie, które jej pozostały. - A żołnierz odpowiedział mi: „Pozdrawiam z nowym nieszczęściem, babciu!”.
Kamera zaczyna nerwowo krzątać się po jej domu. Babcia coś tłumaczy - wciąż tak samo niewyraźnie. Ale, prawdę mówiąc, słowa już nie są potrzebne. Serwantka przewrócona, wszystko, co było w środku, roztrzaskane.
- A gdzie rzeczy?
- Zabrali. Przyszli i powiedzieli, że ukrywam bandytów. I od razu zaczęli rabować. Niedawno dostałam w podarunku stare kalosze - to też je zabrali. Zapytałam: „Zegar możecie mi zostawić? Nie mam innego zegara”. Żołnierze odpowiedzieli: „Dajesz jeść bandytom - nie możemy zostawić zegara”.
Naczynia? Potłuczone, wyrzucone na podłogę.
Poduszki i materace? Rozprute.
Worki z mąką? Tak samo - nożem na krzyż. Mąkę wysypano na podłogę, żeby już nigdy nikt nie mógł zrobić Z niej czegoś do jedzenia.
- Miałam w stodole dwieście bel siana - opowiada sąsiadka staruszki. - Żołnierze przyprowadzili do mojej stodoły chłopca z drugiego końca wsi, położyli między belami i wszystko spalili.
Długobrody starzec w białej papasze dosłownie uwiesił się na swojej długiej lasce, bo ledwie stoi na nogach i ze starości, i z rozpaczy:
- Weszli i mówią: „Gdzie dowód zakupu magnetofonu?”. A magnetofon ma trzydzieści lat. Jaki ja mogę mieć „dowód zakupu”? Jeśli „dowodu” nie ma - zabierają. Żeby zostawili, trzeba dać pieniądze. Zabrali mi wszystkie kartofle. Cały zapas na zimę. Jeśli mąka nie była im potrzebna, rozdzierali worek i mąkę wysypywali. Kukurydzę - pokarm dla bydła - spalili. Miałem trzy pary spodni - zabrali wszystkie trzy, i wszystkie skarpetki. Tych, co dawali okup po pięć-sześć tysięcy rubli z obejścia, to nie ruszali. Okup za człowieka, żeby go zostawili, jest mniejszy - pięćset
106
rubli. A bojowników z naszej wsi nie ruszyli... Potem podjechał autobus, żołnierze załadowali do środka ludzi i dzieci też. Dali dziecipm do ręki granaty i krzyczeli do rodziców, że jeśli nie przyniosą pieniędzy, to oni wysadzą dzieci w powietrze. W domu Sołdatowów federalni nie wypuszczali kobiety z rocznym dzieckiem na ręku tak długo, póki jej matka nie zebrała u sąsiadów tyle pieniędzy, ile chcieli. Wynosili z domów nawet ubranka dla noworodków'. Moją synową pod lufą automatu zmusili do napisania, że jest wdzięczna żołnierzom i za to, co dla nas zrobili, daje im dwa barany na Nowy Kok. Obiecali, że jeśli napisze później coś innego, to wrócą i spalą dom... Tak znęcali się nad nami trzy dni i trzy noce: odchodzili i wracali. Czy tak się robi porządek?
Meczet, co oczywiste, jest najlepszym budynkiem we wsi. Odnowione mury, śliczne, świeżo pomalowane ogrodzenie. Żołnierze - a może zresztą byli to oficerowie - weszli do meczetu. I tam w środku napaskudzili. Pościągali w' jedno miejsce dywany, naczynia, książki i, rzecz jasna, Koran - i nasrali na to wszystko.
- To są, jak mówią o sobie, kulturalni ludzie? A my - wredług was - to średniowiecze? Matki rosyjskie! Wasi synowie zachowywali się u nas jak świnie! I nie ma na święcie nikogo, kto by ich powstrzymał! - krzyczą kobiety w chustkach. Te, które później sześć dni po pogromie od- skrobywały w meczecie ludzkie gówno. I jeszcze krzyczą:
- Rosjanie, bądźcie przeklęci! Nigdy wam tego nie zapomnimy! Jakie matki urodziły takie bestie?
Chłopcy biegają dookoła, słuchają. I milczą. Jeden z nich nie wytrzymuje, gwaltowmie się odwraca i odchodzi - federalni wywieźli go razem z dorosłymi mężczyznami „w pole”, do tymczasowego „obozu filtracyjnego”, przesłuchiwali, bili. Drugiemu, dziewięcioletniemu, dorośli każą opowiedzieć, co widział.
207