Każdy jest innym i nikt sobą samym.

— To niemożliwe!
Ale to było możliwe. Jeden oddzielny wiersz zapowiadał premierę nowego melodramatu; drugi oddzielny wiersz zapowiadał ostatnie sześć przedstawień starego; trzeci wiersz był poświęcony reengagement  nieporównanego Afrykańskiego. Połykacza Noży, który uległ licznym prośbom i zgodził się odroczyć na jeden tydzień swoje występy na prowincji; czwarty wiersz donosił, że pan Snittle Timberry powrócił do zdrowia po przebytej niedawno niedyspozycji i będzie miał zaszczyt wystąpić tegoż wieczora; piąty obiecywał co wieczór „Oklaski, Łzy i Śmiech!"; szósty mówił o nieodwołalnie ostatnim występie pana Wincentego Crummlesa z Najsłynniejszego Teatru Objazdowego.
„To niewątpliwie ten sam — pomyślał Nicholas. — Nie może być przecież dwóch Wincentych Crummlesów".
By rozstrzygnąć tę kwestię, jeszcze raz spojrzał na afisz i przeczytał, iż w pierwszej sztuce występuje jakiś „Baron" oraz Roberto (jego syn), którego postać odtwarza pan Crummles-junior, i Spaletro jego siostrzeniec), którego gra pan Persy Crummles-junior (ich nieodwołalnie ostatnie występy). Prócz tego dowiedział się, że niezależnie od właściwej sztuki można dodatkowo zobaczyć taniec charakterystyczny odtwarzany przez najwybitniejszych tancerzy zespołu oraz pas seul  z kastanietami w wykonaniu Cudownego Dziecka (nieodwołalnie ostatni występ). Wobec tego Nicholas nie miał już najmniejszych wątpliwości i bez wahania podszedł do wejścia dla aktorów, a wysławszy stamtąd świstek papieru, na którym ołówkiem napisał „Johnson", wnet został zaprowadzony do swego dawnego dyrektora przez zbójcę w bardzo szerokim, ozdobionym ogromną klamrą pasie wokół bioder i w olbrzymich skórzanych rękawicach.
Pan Crummles, który siedział w garderobie przed skromnych rozmiarów lustrem, zerwał się z niekłamaną radością i trzymając w ręku jedną ze swych sztucznych łydek oraz bardzo krzaczastą sztuczną brew (druga przylepiona była krzywo nad lewym okiem dyrektora) serdecznie uściskał gościa i powiedział, że pożegnanie go przed wyjazdem uraduje serce pani Crummles.
— Zawsze był pan jej ulubieńcem, Johnson — mówił Crummles. — Zawsze, od samego początku. Po tym pierwszym obiedzie u nas nie obawiałem się już ani trochę
o pańską przyszłość. Ktoś, kto spodobał się pani Crummles, na pewno wyjdzie na ludzi. Ach, Johnson, cóż to za kobieta!
— Szczerze jestem wdzięczny pani Crummles za jej uprzejmość dla mnie wówczas i w wielu innych wypadkach — odparł Nicholas. — Ale dokąd się państwo wybierają, bo mówi pan przecie o pożegnaniu przed wyjazdem?
— Nie czytał pan w prasie? — zapytał pan Crummles z pełnym godności zdziwieniem.
— Nie — odparł Nicholas.
— Osobliwa rzecz — podjął dyrektor. — Pisano o tym w rubryce „Wiadomości różne". Miałem gdzieś ten artykuł... miałem... ale nie wiem doprawdy... Ach, tak! Oto on!
Pan Crummles udawał przez chwilę, iż sądzi, że zgubił ów artykuł, a potem dobył z kieszeni swych spodni — których używał w prywatnym życiu, a które teraz leżały w nieładzie wraz z codziennymi ubraniami kilku innych dżentelmenów na czymś w rodzaju kredensu — cal kwadratowy wycinka z gazety i podał go Nicholasowi, a ten przeczytał:
„Wielce utalentowany Wincenty Crummles, znany i słynny dyrektor prowincjonalnych teatrów i aktor o niepoślednich ambicjach, udaje się niebawem za Atlantyk na wyprawę po laury sceniczne. Jak się dowiadujemy, panu Crummles towarzyszyć będzie małżonka oraz jego uzdolnione dzieci. Nie znamy aktora, który prześcignąłby pana Crummlesa w grywanych przez niego rolach, ani też człowieka, którego żegnałyby bardziej serdeczne życzenia i liczniejsze grono przyjaciół. Sukces pana Crummlesa za Oceanem jest niewątpliwie zapewniony."

Tematy