Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Leżała na wierzchu, nigdzie nie ukryta. Z wielkim zaintereso­waniem Justynka obejrzała ją, przeczytała wszystkie nagłówki i tytuły, dowiedziała się różnych rzeczy, nic jej z niczego nie wynikło, bo przecież ciotka nie mogła tulić do łona komunikatu o całkowitej klęsce robót drogowych w okolicy Wrocławia, gdzie pozo­stawiony odłogiem wykop przeistoczył się po ostat­nich deszczach w rwącą rzekę i zniweczył wszelką ko­munikację pomiędzy Mszycami Kościelnymi a Prądkiem Dolnym, ani też wieści o bitwie kibiców piłkars­kich ze zwolennikami windsurfmgu na peryferiach Mrągowa. Mało prawdopodobne też było, że nie mo­że się oderwać od kompromitacji kolejnych dwóch urzędników państwowych wysokiej rangi. Osobiście Justynka powątpiewała, czy nawet solowy taniec pre­zydenta w krakowskim stroju na placu Konstytucji mógłby Malwinę do tego stopnia zainteresować, choć­by nawet ten prezydent wlókł za sobą sznury pereł, przed chwilą zrabowane w jubilerskim sklepie. Cho­ciaż nie, taniec i sznury możliwe, że owszem...
Dotarła wreszcie do ogłoszeń, zapewniających ga­zecie największą popularność. I w ogłoszeniach zna­lazła coś!
Niebieskim długopisem zaznaczone były trzy, wśród nich zaś jedno otoczone kółkiem potrójnym, z podkreśleniem numerów telefonów tak silnym, że przedarł się papier. Justynkę tknęło, spojrzała na datę, gazeta pochodziła sprzed czterech dni. No tak, to było do Malwiny podobne, zamiast zapisać sobie gdzieś potrzebne numery, a bodaj wyciąć fragment tekstu z nimi, użerała się z kłębowiskiem papieru, latając z makulaturą po całym domu. Po diabła pchała się do gabinetu wuja...? A, pewnie chciała dzwonić tak, żeby Helenka nie słyszała... Dlaczego nie z sypialni? Z sypialni też by nie słyszała... A, prawda, tylko w gabinecie znajduje się odrębny te­lefon, nie połączony z innymi aparatami w domu, rozmów z niego nie można podsłuchać, ale to kto miałby podsłuchiwać? Helenka...? Idiotyzm.
Teraz dopiero Justynka zwróciła uwagę na treść zaznaczonych ogłoszeń. Wszystkie, w rozmaitej for­mie, polecały usługi agencji ochroniarskich. To wy­brane, zakreślone potrójnie, zapewniało także świad­czenia dodatkowe, można było zrozumieć, że detek­tywistyczne.
Co, u diabła, ciotce strzeliło do głowy...?
Głęboko zamyślona Justynka odłożyła sponiewie­raną prasę na miejsce, wróciła do swojego pokoju i poszła spać.
 
* * *
Śniadanko w postaci sznycelków z piersi indyka sprawiło, że Karol Wolski poczuł drgnięcie czegoś w rodzaju wyrzutów sumienia. Może i rzeczywiście zdarza mu się od czasu do czasu traktować tę idiotkę odrobinę za ostro? No dobrze, ale przecież, do wszyst­kich diabłów, we własnym domu powinien mieć pra­wo do wyrzucania z siebie emocji i stresów, a inne sposoby wyrzucania nie są mu dostarczane. Przeciw­nie, rozmaite głupoty jeszcze te stresy wzmagają. Nie, niemożliwa rzecz, charakter ma gwałtowny, wybucho­wy, opanowywać go musi w pracy i wśród ludzi, w domu zatem musi zaznawać relaksu!
Drgnięcie jednakże nastąpiło i wywołało nawet dość uprzejmy komunikat, że w dniu dzisiejszym pan i władca wróci na obiad o czwartej piętnaście. Propozycja podrzucenia Justynki do Śródmieścia nie miała z sumieniem nic wspólnego, wobec niej Karol nie czuł żadnych wyrzutów, najzwyczajniej w świe­cie dał wyraz zwykłej ludzkiej uczynności, która nic go nie kosztowała. Zbiegły się im godziny wyjścia z domu i tyle.
Justynka nie miała natury skowronka, o poranku była raczej milcząca, Karol zatem rozstał się z nią w środku miasta bardzo zadowolony. Jakoś niejasno wydawało mu się, iż zrekompensował wczorajsze wybuchy, a najmniejsza nieprzyjemność przy tym go nie spotkała. Wszystko zatem było w porządku.
W Malwinie natomiast, zamiast ulgi, pojawiła się wściekłość. O czwartej piętnaście, rzeczywiście, czy ten człowiek nigdy nie potrafi być normalny? Norma­lny powiedziałby, że o czwartej, około czwartej, wpół do piątej, to nie, o czwartej piętnaście, te piętnaście takie ważne, na złość to robi, nic innego! Szkoda, że nie o czwartej siedemnaście albo dziewięć! Czy to jest dworzec kolejowy, a ona prowadzi lokomotywę...?!

Tematy