Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Tego dnia zdarzyło się wiele rzeczy i nagle poczuł niechęć do całego świata. Ciocia Pol nie przerywała szycia.
- Po co to robisz? - spytał w końcu Garion. - Nigdy więcej nie włożę na siebie tej starej szmaty.
- Trzeba ją naprawić, kochanie - odparła niewzruszonym tonem.
- Są tu setki ludzi, którzy mogą cię w tym wyręczyć.
- Wolę zrobić to sama.
- Zostaw to i porozmawiaj ze mną.
Polgara odłożył na bok tunikę i spojrzała na niego pytająco.
- A o czym pragnie porozmawiać wasza wysokość?
- Ciociu Pol! - wykrzyknął wstrząśnięty Garion. - Tylko nie ty!
- A zatem nie rozkazuj mi, kochanie - zasugerowała, z powrotem ujmując tunikę.
Garion przez kilka chwil obserwował, jak szyje, nie wiedząc, co rzec. Nagle przyszła mu do głowy dziwna myśl.
- Po co tak naprawdę to robisz, ciociu? - spytał, tym razem rzeczywiście zainteresowany. - Najprawdopodobniej nikt nigdy już jej nie włoży, więc tylko tracisz czas.
- To mój czas, kochanie - przypomniała mu. Uniosła wzrok znad robótki. Jej oczy miały nieodgadniony wyraz. Nagle, bez słowa wyjaśnienia uniosła jedną ręką tunikę i starannie przesunęła palcem drugiej dłoni wzdłuż dziury. Garion usłyszał leciutki szmer, zwiewny niczym najcichszy szept. Przed jego oczami rozdarcie zniknęło, jakby nigdy nie istniało. - Teraz widzisz, jak bezużyteczne jest łatanie - powiedziała Polgara.
- Czemu zatem to robisz?
- Ponieważ lubię szyć, kochanie - odparła. Gwałtownym szarpnięciem ręki ponownie rozdarła tunikę, po czym cierpliwie zaczęła cerować dziurę. - Szycie daje zajęcie oczom i rękom, pozostawiając swobodę umysłowi. To bardzo odprężające.
- Czasami bywasz okropnie skomplikowana, ciociu Pol.
- Tak, kochanie. Wiem.
Garion przez jakiś czas spacerował po komnacie, po czym nagle ukląkł obok jej krzesła i odsuwając na bok robótkę, oparł głowę na kolanach czarodziejki.
- Och, ciociu Pol - westchnął bliski łez.
- Co się stało, kochanie? - spytała, delikatnie gładząc włosy Gariona.
- Jestem taki samotny.
- Czy to wszystko?
Uniósł głowę i wpatrzył się w nią z niedowierzaniem. Nie spodziewał się podobnych słów.
- Wszyscy są samotni, kochanie - wyjaśniła, tuląc go do siebie. - Jedynie przez moment dotykamy innych ludzi, po czym znowu zostajemy sami. Z czasem przywykniesz do tego.
- Nikt już ze mną nie rozmawia. Nie tak, jak kiedyś. Stale kłaniają mi się i mówią mi „wasza wysokość”.
- Ostatecznie jesteś królem - przypomniał mu.
- Ale ja nie chcę nim być.
- Zatem masz pecha. Taki jest los twojej rodziny i nic nie możesz na to poradzić. Czy ktokolwiek opowiadał ci o księciu Garedzie?
- Nie sądzę. Kto to był?
- Jedyny członek rodu, który ocalał, kiedy nyissańscy zabójcy zamordowali króla Goreka z całą rodziną. Uniknął śmierci rzucając się do morza.
- Ile miał lat?
- Sześć. Był bardzo odważnym dzieckiem. Wszyscy uważali, że utonął i że fale porwały jego ciało na pełne morze. Twój dziadek i ja podsycaliśmy to przekonanie. Przez tysiąc trzysta lat ukrywaliśmy potomków księcia Gareda. Pokolenie za pokoleniem wiedli spokojne, ciche życie wyłącznie po to, aby doprowadzić ciebie na tron - a teraz twierdzisz, że nie chcesz być królem?
- Nie znałem tych ludzi - stwierdził nadąsany. Wiedział, że zachowuje się głupio, ale nie potrafił się powstrzymać.
- Czy poczułbyś się lepiej, gdybyś ich poznał - przynajmniej niektórych?
Pytanie cioci zaskoczyło go całkowicie.
- Może i tak - zdecydowała Polgara. Odłożyła robótkę i wstała. Pociągnęła Gariona za rękę. - Chodź ze mną - poleciła i poprowadziła go do wysokiego okna, wyglądającego na leżące w dole miasto. Za oknem rozciągał się niewielki balkon. W jednym rogu, w miejscu gdzie pękła rynna, zebrała się tafla błyszczącego czarnego lodu.
Ciocia Pol odsunęła rygiel okna, które otworzyło się szeroko, wpuszczając do środka mroźne powietrze. Płomyki świec zatańczyły w nagłym powiewie.
- Spójrz prosto w lód, Garionie - powiedziała wskazując połyskliwą czerń. - Głęboko.
Uczynił, jak kazała i poczuł nagle całą siłę jej umysłu.
Coś było w tym lodzie - z początku bezkształtne, lecz z każdą chwilą nabierające wyrazistości. Wreszcie ujrzał ludzką postać. To była piękna jasnowłosa kobieta. Na jej ustach malował się ciepły uśmiech. Sprawiała wrażenie młodej, a jej oczy spoglądały wprost w oczy Gariona.
- Moje dziecko - szepnął nieznany głos. - Mój maleńki Garion.
Garion zadrżał gwałtownie.
- Mama? - wykrztusił.
- Taki wysoki - ciągnął szept. - Już prawie mężczyzna.
- I król, Ildero - dodała łagodnie ciocia Pol zwracając się do widma.
- A zatem to on był wybranym - stwierdził z radością duch matki Gariona. - Wiedziałam. Czułam to, kiedy nosiłam go pod sercem.
Obok pierwszej postaci zaczęła z wolna pojawiać się druga. Był to wysoki młody mężczyzna o ciemnych włosach i dziwnie znajomej twarzy. Garion wyraźnie dostrzegł podobieństwo do własnego oblicza.
- Bądź pozdrowiony, Belgarionie, synu mój - powiedziała zjawa.
- Ojcze - odparł Garion, nie wiedząc, co jeszcze mógłby rzec.
- Masz nasze błogosławieństwo, Garionie - stwierdził drugi duch, po czym obie postaci zaczęły znikać.
- Pomściłem was, ojcze! - zawołał za nimi Garion. Wydawało mu się, że powinni to wiedzieć, nigdy jednak nie dowiedział się, czy usłyszeli jego słowa.
Ciocia Pol opierała się o framugę. Była wyraźnie wyczerpana.
- Dobrze się czujesz? - spytał z troską Garion.
- To bardzo trudne, Garionie - odparła przesuwając ze znużeniem dłonią po twarzy.
Lecz w głębi lodu zajaśniało kolejne światełko i pojawiła się znajoma postać błękitnego wilka - tego samego, który przyłączył się do Belgaratha podczas walki z Eldrakiem Grulem w górach Ulgosów. Przez chwilę wilk siedział bez ruchu obserwując ich, po czym na moment zamienił się w wielką śnieżną sowę, by wreszcie stać się płowowłosą kobietą o złotych oczach. Jej twarz tak bardzo przypominała ciocię Pol, że Garion nie mógł się powstrzymać, by nie zerknąć na czarodziejkę, porównując obie kobiety.
- Zostawiłaś otwartą bramę, Polgaro - powiedziała cicho złotooka nieznajoma. Jej głos był ciepły i łagodny niczym letni wieczór.
- Tak, matko - odparła ciocia Pol. - Za moment ją zamknę.

Tematy