Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Hotel
Gershwin, zaraz obok, gdzie w jego pokoju nad łóżkiem wisiało dzieło Picassa i patrzył na nie za każdym razem, kiedy kogoś pieprzył w
pozycji misjonarskiej i akurat podniósł głowę. New York, New York…

A teraz była tam Summer. Z własnej inicjatywy. Nie on ją tam
zabrał, w ramach nagrody albo odmiany.

Dominik wrócił do rzeczywistości i usłyszał po drugiej stronie linii ciężki oddech Chrisa.

– Masz jej nowy numer telefonu? Możesz mi go podać?

Przezwyciężając nieskrywaną niechęć, Chris podyktował numer, a
Dominik zapisał go na marginesie swoich notatek.

Między dwoma mężczyznami zapadła niezręczna cisza i po
odłożeniu słuchawki obydwaj odczuli wielką ulgę.

Dominik usiadł na czarnym skórzanym fotelu biurowym, popatrzył
na ekran komputera, na którym pracował, i z niewielkim
zainteresowaniem obserwował migający kursor, porzucony w połowie
słowa, gdy zadzwonił telefon.

Wreszcie odetchnął głęboko i wybrał numer, który dostał od
Chrisa. Mimo że Nowy Jork był kawał drogi i pięć godzin od niego,
sygnał połączenia brzmiał jakby z drugiego pokoju.

Telefon dzwonił i dzwonił, ale nikt nie odebrał.

Dominik spojrzał na zegarek, żeby ocenić różnicę czasu. Wciąż
był tam dzień. Pracuje i nie może odebrać telefonu? Udało jej się
znaleźć coś w branży muzycznej? Bailly mógł jej w tym bardzo pomóc.

Odłożył telefon. Targały nim sprzeczne uczucia.

Usiłował skoncentrować się na pracy, ale subtelne zmiany w
stosunkach angielskich i amerykańskich pisarzy mieszkających na
paryskim Rive Gauche w epoce egzystencjalizmu na próżno walczyły o
jego uwagę, więc w końcu poddał się i zaczął krążyć po gabinecie.

Stwierdził, że minęło już kilka minut, więc ponownie wybrał
numer Summer w Nowym Jorku. Połączenie zostało nawiązane, a
przerwa pomiędzy kolejnymi sygnałami wydawała się coraz dłuższa, aż w końcu trwała niemal wieczność. Już miał odłożyć słuchawkę, gdy
zaczęło się automatyczne nagranie „połączenie nie może być
zrealizowane”.

Dominik nagrał wiadomość, mówił spokojnie, kontrolując
wewnętrzną panikę:

– Summer… To ja… Dominik. Oddzwoń. Proszę. Koniec z
gierkami. Chcę cię usłyszeć. – Potem dodał: – Jeśli z jakiegoś powodu nie możesz, zostaw wiadomość, wyślij esemes, cokolwiek. Strasznie za tobą tęsknię.

Niechętnie odłożył telefon.

Godzinę później wciąż chodził po gabinecie tam i z powrotem, aż
wreszcie wszedł do sieci i sprawdził, kiedy są najbliższe loty do
Nowego Jorku i czy są na nie miejsca. Wcześnie rano z Heathrow
odlatywało kilka samolotów, a na miejscu były około południa
tamtejszego czasu. Pod wpływem impulsu zabukował bilet na
najwcześniejszy lot następnego dnia klasą biznesową.

Miał nadzieję, że zanim wyruszy, Summer się odezwie, bo co
mógłby zrobić po przybyciu na miejsce, nie wiedząc, gdzie ona jest?

Nadzieja umiera ostatnia.

Stałam bez ruchu i czekałam na następny krok Victora.

Być może wyczuł moje zniecierpliwienie w oczekiwaniu na to, co
przygotował, i nie śpieszył się z ujawnieniem kolejnego gadżetu z
arsenału akcesoriów, a był to dzwonek, podobny do tego, który Dominik zabrał na mój wieczór inicjacyjny, tylko że większy. Jego czysty dźwięk rozniósł się po pokoju jak podzwonne i wywołał sztuczne echo.
Koszmarny odgłos, aż skóra ścierpła.

Na dźwięk dzwonka otworzyły się drzwi na końcu korytarza i
przeszła przez nie kobieta. Była ubrana – jeśli można tak powiedzieć –
w całkiem przezroczystą białą szatę udrapowaną trochę jak toga. Włosy miała spięte na czubku głowy w luźny kok, a pojedyncze pasma opadały jej na twarz i sprawiały, że wyglądała jak współczesna meduza.

Nie zwróciła na mnie uwagi i kiedy weszła, skłoniła głowę przed
Victorem. Była bardzo wysoka, miała pewnie ponad metr osiemdziesiąt
– boso. Victor wolał, żeby jego kobiety nie nosiły butów. Sądzę, że odejmując nam wzrostu, mniej się przejmował, że sam jest niski.

– Cynthia będzie zajmować się twoimi przygotowaniami,
niewolnico. Uklęknij przed nią.

Uklękłam, a twarz przycisnęłam niemal do podłogi. Przy okazji
zobaczyłam, że wokół kostki Cynthii jest zapięta delikatna srebrna
bransoletka, na której wisiał tylko jeden charm – maleńka kłódka. To całkiem ładne. Gdyby można było wybrać coś takiego zamiast
kolczykowania albo tatuażu, nie byłoby tak źle.

Z drugiej strony nie podejrzewałam, żeby Victor pytał mnie o
zdanie, a biorąc pod uwagę jego nastrój, wybierze pewnie najbardziej upokarzającą formę naznaczenia: tatuaż.

– Victorze – zawołała zjawiskowa ciemnowłosa kobieta,
wylegująca się na poduszkach na podłodze.

– Tak, Clarisso? – zapytał. Nie zwracał się do swoich towarzyszy
słowami „dama”, „mistrzyni” ani „mistrz”, chyba że mówił o nich do
niewolników.

Tematy