Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Uważał, że
jego pomysł jest całkiem niczego sobie: odpowie na wezwanie, które, jak mu
powiedziano, wystosowała do niego ojczyzna, i zaciągnie się do wojska, żeby
zabijać w Azji azjatyckich komunistów.
- Wybij to sobie z głowy! - powiedziała matka.
- Oddasz swemu rządowi o wiele większą przysługę - poinformował go
bardziej pojednawczo ojciec - dowiadując się, kogo nie powołują komisje
poborowe, i odkrywając w ten sposób, kto jest naprawdę potrzebny. Zajmiemy
się tym za ciebie.
Dwa i pół roku, które M2 spędził w seminarium, pozostawiły w nim skazę na
całe życie i wpoiły traumatyczną awersję do wszystkiego co duchowe oraz lęk
i nieufność do mężczyzn i kobiet, którzy nie piją ani nie palą, nie
przeklinają, nie malują się, nie łażą po mieszkaniu w niekompletnym stroju,
nie żartują na temat seksu, uśmiechają się bez przerwy, nawet kiedy nikt
nie mówi nic zabawnego, i przejawiają wszyscy co do jednego uświęcającą
wiarę w wartości higieny oraz poczucie godności własnej, wiarę, którą
uważają za swój wyłączny wynalazek, a która jemu wydawała się złośliwa i
odrażająca.
Nigdy się nie ożenił, a nieśmiałe i bezbarwne kobiety, którym dotrzymywał
towarzystwa, nie różniły się na ogół od niego wiekiem, ubierały w
niewyszukany sposób w plisowane spódnice i eleganckie bluzki, używały
bardzo dyskretnego makijażu i szybko znikały.
Choć Yossarian bardzo się starał, nie potrafił odsunąć od siebie
paskudnego podejrzenia, że M2 jest jednym z owych mściwych i samotnych
mężczyzn, tworzących mniej hałaśliwą z dwu grup klientów, których widywał w
swoim wysokościowcu, jadących windą na górę, aby poddać się erotycznej
kuracji w przestronnej świątyni miłości, względnie na dół, w przepastne
czeluście budynku, do trzech albo czterech cieszących się podrzędną sławą
salonów masażu, gnieżdżących się w podziemiach pod kilkoma normalnymi
kinami.
Rozmawiając kiedyś z Yossarianem, Michael zauważył mimochodem, że M2
posiada jego zdaniem wszystkie typowe cechy seryjnego mordercy seksualnego:
jest biały.
- Kiedy poszliśmy na dworzec - opowiadał - interesowały go tylko kobiety.
Nie wydaje mi się, żeby potrafił rozpoznać transwestytę. Czy taki sam jest
jego ojciec?
- Milo wie, kim są dziwki, i nie podobało mu się, kiedy na nie
chodziliśmy. Zawsze dobrze się prowadził. Wątpię, żeby wiedział, kim jest
transwestyta, i żeby odkrywszy to, zauważył jakąś różnicę.
- Dlaczego pytasz - zapytał teraz M2, zwracając się do Yossariana - czy
wciąż mamy tę firmę kateringową?
- Być może będę miał do was pewną sprawę. Chodzi o to wesele...
- Dobrze, że o tym wspomniałeś. Byłbym zapomniał. Moja matka chce
porozmawiać z tobą o naszym weselu.
- Nie chodzi o wasze wesele - skorygował go Yossarian.
- Chodzi o wesele mojej siostry. Matka chce, żeby moja siostra wyszła za
mąż, i chce, żeby to się odbyło w Metropolitan Museum of Art. Uważa, że
powinieneś to załatwić. Wie, że jesteś członkiem KDPDKMMA.
Yossarian był jednocześnie ubawiony i zdumiony.
- Łącznie z ceremonią ślubną?
- Robiono to już przedtem?
- Czy udzielano tam ślubu? Z tego co wiem, nie.
- Znasz członków rady nadzorczej?
- Należę do KDPDKMMA. Ale to może się okazać niemożliwe.
- Moja matka nie przyjmuje tego do wiadomości. Twierdzi... przytaczam jej
słowa z faksu... że jeśli nie uda ci się tego załatwić, nie wie, jaki z
ciebie jeszcze mógłby być za pożytek.
Yossarian potrząsnął dobrodusznie głową. Nie czuł się w najmniejszym
stopniu obrażony.
- To będzie wymagało pieniędzy i czasu. Na początek musielibyście
ofiarować muzeum jakieś dziesięć milionów dolarów.
- Dwa dolary? - zapytał M2, jakby za nim powtarzał.
- Dziesięć milionów dolarów.
- Wydawało mi się, że usłyszałem dwa.
- Powiedziałem "dziesięć" - odparł Yossarian. - Na budowę kolejnego nowego skrzydła.
- To da się zrobić.
- Bez stawiania żadnych warunków.
- Bez odrzucania naszych warunków?
- Powiedziałem "bez żadnych warunków", chociaż oczywiście będziecie mogli
je stawiać. Twój ojciec specjalizuje się w stawianiu warunków. Właściwie
jesteście spoza miasta, a oni nie biorą tak po prostu dziesięciu milionów
od pierwszego lepszego faceta z ulicy.
- Nie mógłbyś ich przekonać, żeby wzięli?
- Spróbuję. Ale nie mogę dać żadnych gwarancji.
- Możesz dać gwarancje?
- Żadnych gwarancji - poprawił go ponownie Yossarian. - Ty i twój ojciec
macie zdaje się tę samą selektywną wadę słuchu.
- Kolektywną wadę słuchu?
- Tak. Wesele musi być poza tym wystawne.
- Ustawne?
- Zgadza się. Wystawne. Będzie musiało być wystarczająco okazałe i
prostackie, żeby przyciągnąć uwagę gazet i magazynów mody.
- Wydaje mi się, że o to właśnie im chodzi.
- Jest jeszcze jedna sprawa, o której nie wiedzą powiedział Yossarian. -
Wesele, o którym wspomniałem, odbędzie się na dworcu autobusowym.
M2 osłupiał, dokładnie tak, jak to przewidział Yossarian.
- Co jest takiego ciekawego w dworcu autobusowym? - zdziwił się.
- Chodzi o urok nowości, Milo - odparł Yossarian. - Dla pewnych ludzi
muzeum nie jest już dość dobre. Dla Maxonów odpowiednim miejscem jest teraz
dworzec.
- Dla Maxonów?
- Olivii i Christophera.
- Tego wielkiego przemysłowca?
- Który nigdy nie postawił stopy w żadnej fabryce i nigdy nie oglądał
żadnego produktu wytwarzanego przez własne firmy, z wyjątkiem być może
hawańskich cygar. Pomagam Maxonom w logistyce - rzucił z nonszalancją
Yossarian. - Będą o tym naturalnie trąbić wszystkie media. Zgodziłbyś się
na dworzec autobusowy, gdyby nie udało się załatwić muzeum?
- Będę musiał zapytać matki. Tak od razu...
- Jeśli odpowiada nawet Maxonom - kusił Yossarian - a swój udział