Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- nalał mu kieliszek jonge jenever z kamiennej flaszy, a Sarah i gruby plaster parującej kornwalijskiej
zapiekanki.
- Ja. Cóż, przyznaję, że tu go nie ma, Tom. Miał dość czasu żeby zniknąć... to znaczy... na razie. Ale myślę,
że wiesz, gdzie ukrywa. - Wlepił wzrok w Toma, biorąc do ręki kieliszek o dług nóżce.
Tom przybrał wyraz twarzy ministranta, który za chwilę przyjąć komunię.
- Możesz mi zaufać, Stephanusie.
- Wątpię. - Keyser popił zapiekankę łykiem dżinu. - Mu cię ostrzec, że nie zamierzam pozwolić, żeby
twojemu rozpuszczonemu szczeniakowi uszło płazem to, co zrobił. I nie pról mnie zmiękczać.
- Ależ skąd! Masz obowiązek i musisz go spełnić - zgodził się Tom. - Ofiaruję ci tylko zwykłą gościnność i
nie próbuję na ciebie wpływać. Jak tylko Jim zjawi się w High Weald, sam osobiście odprowadzę go do zamku,
żeby odpowiedział przed tobą i Jego Ekscelencją. Masz na to moje słowo dżentelmena.
Nieco udobruchany Keyser pozwolił odprowadzić się do miejsca gdzie chłopak stajenny trzymał dla niego
konia. Tom wsunął: do sakw dwie butelki młodego holenderskiego dżinu i pomachał na pożegnanie, kiedy
pułkownik wyprowadzał swój szwadron przez bramę.
- Trzeba koniecznie przekazać Jimowi wiadomość - szepnął do brata Tom, obserwując odjazd
kawalerzystów. - Chłopak mu zostać w Majubie, póki do niego nie dotrę. Keyser będzie mnie obserwował,
zakładając, że wyjadę w góry i wskażę mu drogę, i ja wyślę Bakkata. On nie zostawia śladów.
Dorian zarzucił na ramię koniec turbanu.
- Tom, nie wolno ci lekceważyć Keysera. Nie jest takim błaznem, jakiego udaje. Jeśli dostanie Jima w swoje
łapy, to będzie tragiczny dzień dla rodziny. Nigdy nie zapominaj, że nasz dziadek zginął na szubienicy na placu
defiladowym.
Zryta koleinami droga z High Weald do miasta prowadziła przez las wysokich drzew o pniach grubych jak
kolumny katedry. Keyser zatrzymał swój oddział, jak tylko skrył ich las. Spojrzał z góry na idącego obok jego
strzemienia Buszmena, który wlepił w niego wzrok ogara, gotowego na każde skinienie pana.
- Xhia! - Keyser wypowiedział to imię z nosowym przyde-chem, jakby prychał. - Oni wyślą kogoś niedługo
tam, gdzie ukrywa się ten młody łotr. Czekaj na posłańca. Obserwuj go. Nie pozwól się zobaczyć. Kiedy
znajdziesz kryjówkę, wracaj do mnie czym prędzej. Zrozumiałeś?
- Zrozumiałem, Gwenjama. - Xhia użył określenia wyrażającego najwyższy szacunek; w jego języku
znaczyło ono: Ten, Który Pożera Swych Wrogów. Wiedział, że Keyser lubi być tak nazywany. - Wiem, kogo
wyślą. Bakkat to mój stary rywal i wróg. Pogrążenie go sprawi mi wielką radość.
- A więc idź. I miej oczy otwarte.
Xhia znikł wśród drzew cicho jak duch, a Keyser poprowadził oddział do zamku.
Chata w Majubie składała się z jednej długiej izby. Niski dach pokryty był strzechą z trzciny rosnącej na
brzegach potoku płynącego nieopodal wejścia. Okna stanowiły szczeliny w kamiennych ścianach, zasłonięte
wysuszonymi skórami elandów i nilgau. Na środku podłogi z ubitej ziemi znajdowało się otwarte palenisko, a
nad nim otwór, przez który uchodził dym. Kąt izby odgrodzony był wiszącym parawanem ze skóry.
- Za tą zasłoną spał mój ojciec, kiedy przyjeżdżaliśmy tutaj na polowanie. Zdawało się nam, że parawan
stłumi trochę jego chrapanie - powiedział Jim. - Oczywiście byliśmy w błędzie. Nic nie jest w stanie zagłuszyć
jego chrapania. - Roześmiał się. - Teraz będzie tam twoje miejsce.
- Ja nie chrapię - zaprotestowała Louisa.
- Nawet gdyby tak było, to długo byś sobie nie pochrapała. Ruszamy dalej w drogę, jak tylko konie
odpoczną, przepakuje rzeczy i znajdziemy ci coś porządnego do ubrania.
- Ile czasu nam to zajmie?
- Wyruszymy, zanim wyślą za nami żołnierzy z zamku.
- Dokąd?
- Nie wiem - odparł z uśmiechem Jim. - Ale powiem jak już tam dotrzemy. - Spojrzał z uznaniem na Louisę.
W tej, luźnej tunice była prawie naga. Dziewczyna otuliła się płaszczem. - Nie jesteś odpowiednio ubrana, żeby
zjeść z gubernator kolację na zamku. - Podszedł do jednego z pakunków, kto Zama złożył pod ścianą. Wsunął
ręce do środka i wyciągnął roli materiału, a także owinięty w płótno zestaw przyborów krawieckich, takich jak
nożyce, igły i nici. - Mam nadzieję, że umie szyć? - spytał, podając przybornik Louisie.
- Mama nauczyła mnie robić dla siebie ubrania.
- To dobrze. Najpierw coś zjemy. Nie jadłem od śniadania przedwczoraj.
Zama nakładał chochlą gulasz z myśliwskiego kociołka stojące na węglach. Na wierzchu położył kawał
twardego kukurydziane ciasta. Jim spróbował łyżkę gulaszu.
- Czy mama nauczyła cię też gotować? - spytał. Louisa skinęła głową.
- Była dobrą kucharką. Gotowała dla gubernatora prowincji i księcia Izby Orańskiej.
- Więc będziesz tu miała sporo roboty - oznajmił. - zajmiesz się gotowaniem. Zama otruł kiedyś wodza
Hotentotów, bez większego wysiłku. Może nie uznasz tego za szczególne osią nięcie, ale trzeba wiedzieć, że
Hotentot potrafi utuczyć się tym, co zabije hienę.
Louisa zerknęła niepewnie na Zamę, z łyżką podniesioną do i
- To prawda?
- Hotentoci to najwięksi kłamcy w Afryce - odparł Zama - ale Somoja bije ich na głowę.
- Więc to żart? - spytała Louisa.
- Tak, to jest żart - potwierdził Zama. - Niedobry angielski żart. Musi upłynąć wiele lat, żeby nauczyć się
rozumieć angielskie żarty. Niektórym ludziom nigdy się to nie udaje.