Colmain miaÅ‚ swoje kÅ‚opoty — miÄ™dzy innymi z mÅ‚odÄ… żonÄ…, która już
go nie kochaÅ‚a — i swoje wady — byÅ‚ hazardzistÄ…, zarówno w sensie dosÅ‚ownym,
jak i wojskowym — ale nie wpÅ‚ywaÅ‚o to na pracÄ™ jego umysÅ‚u ani na pracÄ™ jego
wywiadu z siedzibÄ… w bazie operacyjnej na Marze.
W rezultacie Colmain zdawał sobie sprawę, że Zaprzyjaźnione światy przygo-
towują się do lądowania na Zombri w ciągu trzech tygodni od momentu podjęcia
decyzji. Jego szpiedzy dokładnie poinformowali go o ustalonym Dniu Zero. On
sam przygotował własne plany przywitania najeźdźców.
Pierwszy z nich polegał na wykopaniu zasadzek na Zombri. Oddziały desan-
towe miały wskoczyć w gniazdo szerszeni. W tym samym czasie statki Exoti-
ków czekałyby niedaleko w pogotowiu. Ruszyłyby w chwili rozpoczęcia akcji na
Zombri i zamknęły nieprzyjacielskie statki pierścieniem wokół księżyca. Ataku-
jący zostaliby schwytani w dwa ognie: oddziały desantowe nie miałyby szansy
okopać się, a statki byłyby pozbawione wsparcia, którego miały udzielić okopane na księżycu, dysponujące ciężkimi działami siły lądowe.
Prace nad kopaniem umocnień były już mocno zaawansowane tego dnia, kiedy
w swojej bazie na Marze Colmain wraz ze Sztabem Generalnym wytyczał osta-
teczną strategię. Przerwało mu pojawienie się adiutanta, który wbiegł pośpiesznie do sali konferencyjnej, nie dopełniwszy wpierw formalności zapytania o pozwolenie.
— O co chodzi?! — ryknÄ…Å‚ Colmain, podnoszÄ…c znad rozÅ‚ożonych planów na-
chmurzoną śniadą twarz, która mimo jego sześćdziesięciu lat była jeszcze na tyle przystojna, by powodzeniem u innych kobiet zrekompensować mu brak zaintere-sowania ze strony własnej żony.
105
— Sir — powiedziaÅ‚ adiutant — Zombri zostaÅ‚ zaatakowany. . .
— Co? — Colmain zerwaÅ‚ siÄ™ na równe nogi, a za nim reszta szefów Sztabu.
— Ponad dwieÅ›cie statków, sir. DostaliÅ›my wÅ‚aÅ›nie meldunek. — Adiutantowi
trochÄ™ Å‚amaÅ‚ siÄ™ gÅ‚os. MiaÅ‚ niewiele ponad dwadzieÅ›cia lat. — Nasi żoÅ‚nierze na Zombri walczÄ…, jak mogÄ…. . .
— WalczÄ…? — Colmain zrobiÅ‚ gwaÅ‚towny krok w stronÄ™ adiutanta, niemal jak-
by uważaÅ‚ go za osobiÅ›cie odpowiedzialnego. — Czy oddziaÅ‚y desantowe zaczęły
już lądować?
— Już wylÄ…dowaÅ‚y, sir. . .
— Ile?
— Nie wiemy, sir. . .
— Zakute Å‚by! Ile statków zrzuciÅ‚o desant?
— Å»aden, sir. — Adiutant straciÅ‚ oddech. — Nie zrzucili żadnych ludzi. Wszy-
scy wylÄ…dowali.
— WylÄ…dowali?
*
*
*
Przez ułamek sekundy w długiej sali narad panowała zupełna cisza.
— Chcesz mi powiedzieć. . . — wrzasnÄ…Å‚ Colmain — że dwieÅ›cie statków
pierwszej klasy wylądowało na Zombri?!
— Tak, sir — gÅ‚os adiutanta przeszedÅ‚ prawie w pisk. — WypierajÄ… nasze
oddziały i okopują się. . .
Nie miał okazji dokończyć. Colmain odwrócił się błyskawicznie do swoich
oficerów operacyjnych i dowódców patroli.
— Psiakrew! — zawyÅ‚. — Wywiad!
— Sir? — odezwaÅ‚ siÄ™ freilandzki oficer siedzÄ…cy w poÅ‚owie dÅ‚ugoÅ›ci stoÅ‚u.
— Co to ma znaczyć?
— Sir. . . — wyjÄ…kaÅ‚ oficer. — Nie wiem, jak to siÄ™ staÅ‚o. Ostatnie raporty
z Harmonii sprzed trzech dni. . .
— Do diabÅ‚a z ostatnimi raportami. ChcÄ™ mieć w ciÄ…gu piÄ™ciu godzin wszyst-
kie statki i wszystkich ludzi, których możemy wysłać w przestrzeń! Chcę, żeby
wszystkie statki patrolowe dowolnej klasy ze wszystkimi ludźmi, jakich zdołamy zebrać, znalazły się w okolicy Zombri za dziesięć godzin. Ruszać się!
Sztab Generalny Exotików wziął się do działania.
Tylko klasie sił zbrojnych, którymi dowodził Colmain, należało zawdzięczać
wykonanie takich rozkazów w ciągu zaledwie dziesięciu godzin. Fakt, że czterysta statków wszystkich klas z kompletem załóg i oddziałów szturmowych stawiło się
w wyznaczonym miejscu, zakrawał na mały cud.
Colmain i jego dowódcy patrzyli na księżyc przesuwający się w Oku Kontro-
lnym na pokładzie statku flagowego.
106