Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Stanąwszy nad krawędzią dołu chwycili go za ręce i nogi, po czym odliczyli do trzech i rzucili na stos metalowych ciał: robotów astromechanicznych, poszukiwaczy minera-
łów, czyścicieli ulic, a nawet osobistych lokajów bogatszych mieszkańców Redhaven.
Gdy głosy tłumu wreszcie umilkły, Nom Anor otworzył dłoń, w której trzymał
niewielki kamień. Po chwili znowu zacisnął pięść, z niewiarygodną siłą miażdżąc skalny okruch. Pył i odłamki wysypały się na boki.
Był to sygnał rozpoczęcia obrzędu.
Tłum ruszył naprzód. Ludzie podnosili co większe kamienie i spore kawałki gruzu ze zrujnowanego pawilonu. Kiedy dotarli do wykopu, jęli rzucać je w kierunku sterty automatów.
19
R.A. Salvatore
Wektor pierwszy
20
czej otoczony murem fort, który miał ich chronić przed dzikimi mieszkańcami Belkadanu. Wkrótce rozstawili sprzęt do nasłuchu i obserwacji: ogromne talerze anten i teleR O Z D Z I A Ł
skopy, także orbitalne. Pierwszy rok był czasem nadziei, ciężkiej pracy i niebezpieczeństw - dwaj członkowie pierwotnej załogi zostali ciężko poturbowani przez kuguara 2
czerwono-grzebieniastego, który wspiął się na pobliskie drzewo i przeskoczył przez mur.
Mimo wszystko prace posuwały się naprzód. Dla bezpieczeństwa stacji wycięto każde drzewo w promieniu trzydziestu metrów.
Teraz pracownicy bazy nie mieli nic do roboty. ExGal-4 uczyniono bezpieczną i samowystarczalną. Głęboko pod nią znajdowały się źródła wody pitnej, a na jej terenie uprawiano wszelkie potrzebne rośliny. Była sprawnie funkcjonującą, spokojną placów-ką naukową.
Danni tęskniła za dawnymi czasami.
SPOJRZENIE PRZEZ GALAKTYKĘ
Miała już dość nawet widoku twarzy współpracowników, choć połowa z nich nie należała do pierwotnego składu. Stopniowo napływali nowi - bądź to z innych stacji, Danni Quee wyjrzała przez okno zachodniej wieży stacji ExGal-4, samotnej pla-bądź też z bazy głównej niezależnego stowarzyszenia ExGal.
cówki wzniesionej na planecie Belkadan, w sektorze Dalonbian, leżącym w Zewnętrz-Dolna krawędź słońca znikła już za odległym horyzontem, który niemal na całej nych Odległych Rubieżach. Często tu przychodziła o tej porze - późnym popołudniem -
długości rozświetlały pomarańczowe i zielonkawe błyski. Gdzieś daleko, w dżungli, żeby podziwiać zachód słońca, które przeświecało przez korony trzydziestometrowych rozległ się niski, przeciągły ryk kuguara, zwiastujący rychłe nadejście zmroku.
drzew dalloralla. Ostatnio, nie wiedzieć czemu, widowiska te były jeszcze bardziej Danni próbowała marzyć, ale biorąc pod uwagą nudą nie kończącego się czekania spektakularne - do znanych już Danni słonecznych różów i szkarłatów dołączyły prze-na sygnał, który być może nigdy nie miał nadejść, i nieustannego gapienia się w mię-
błyski oranżu i zieleni.
dzygalaktyczną otchłań - nie bardzo już wiedziała o czym.
Spędziła na Belkadanie już trzy sezony. Należała do pierwszej załogi ExGal-4, a jej związek z wiecznie nie dofinansowanym Stowarzyszeniem ExGal trwał już od sze-Yomin Carr stojąc przy oknie centralnego budynku stacji obserwował każdy ruch ściu lat. Wstąpiła do niego jako piętnastolatka. Jej ojczysta planeta, jeden ze Światów dziewczyny. Był nowicjuszem; niedawno dołączył do załogi. Nie potrzebował jednak Środka, była dramatycznie przeludniona. Nawet podróżując na sąsiednie globy z natury wiele czasu, by zrozumieć, jak wielu pracowników bazy podziwiało Danni Quee, i że niezależna Danni nie potrafiła wyzbyć się uczucia, że dusi się w nieprzebranych ma-niejeden mężczyzna pragnął zdobyć jej względy.
sach ludzi. Nie popierała władz - ani imperialnych, ani republikańskich - bowiem nie Nie rozumiał tych sentymentów. Uważał Danni - podobnie jak wszystkich ludzi -
znosiła biurokracji. Prawdę mówiąc, uważała „zaprowadzanie porządku w galaktyce"

Tematy