Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zajęta była właśnie czytaniem tego listu, gdy przeszkodziło jej nagłe wejście
innej dostojnej osoby, przed którą przede wszystkim pragnęła go ukryć. Na próżno starała się
pośpiesznie wrzucić go do szuflady i musiała w końcu położyć go na stole tak, jak był otwarty.
Wszelako odwróciła go adresem do góry, treść zatem nie była widoczna i nie zwracała uwagi.
Kiedy to się działo, wszedł minister D. Jego rysie oczy natychmiast dostrzegły ten papier; poznał
pismo na adresie, zauważył zmieszanie osoby, do której list był pisany, i przeniknął jej tajemnicę.
Załatwiwszy na łeb, na szyję, jak to zwykł czynić, kilka spraw, wyjął jakiś list, nieco podobny do
leżącego na stole, otworzył go, udał, że czyta, i położył tuż obok poprzedniego. Po czym znów
rozmawiał przez jakieś piętnaście minut o sprawach publicznych. W końcu pożegnał się i wziął
ze stołu list, który do niego nie należał. Widziała to osoba poszkodowana, ale nie śmiała przecie
mówić o tym, co się stało, w obecności osoby trzeciej, stojącej u jej boku. Minister wyszedł, po-
zostawiając na stole swój list, pisany w jakiejś błahej sprawie.
– Masz zatem – rzekł Dupin do mnie – właśnie to, o co ci chodzi, by przewaga była zupełna;
mianowicie złodziej wie, iż jako sprawca tej kradzieży jest znany osobie okradzionej.
– Tak jest – potwierdził prefekt – zaś władzę, w ten sposób zdobytą, wyzyskuje od kilku mie-
sięcy dla swych celów politycznych w rozmiarach wprost niebezpiecznych. Osoba poszkodowana
z dnia na dzień utwierdza się w przekonaniu, iż trzeba będzie odzyskaćten list. Nie można jednak
zrobić tego jawnie. W końcu, doprowadzona do rozpaczy, zwróciła się w tej sprawie do mnie.
– Bo czyż można było – rzekł Dupin nurzając się w istnym obłoku dymu – wyszukać lub bo-
daj wyobrazić sobie urzędnika równie roztropnego?
126
– Pochlebia mi pan – odpowiedział prefekt – wszelako jest rzeczą możliwą, iż istotnie utarła
się o mnie taka opinia.
– To pewne – powiedziałem – iż spostrzeżenie pańskie jest słuszne i że list ten znajduje się
jeszcze w posiadaniu ministra; bowiem posiadanie tego listu, nie zaś jego użycie, zapewnia wła-
dzę. Gdyby go zużytkował, władza by pierzchła.
–– Istotnie – odparł G. – i w tym przeświadczeniu przystąpiłem do rzeczy. Zająłem się przede
wszystkim przeszukaniem pałacu ministra, zaś kłopot sprawiała mi głównie konieczność szukania
bez jego wiedzy. Poza tym musiałem się mieć na baczności przed niebezpieczeństwem, jakie by
wynikło, gdyby dostarczyło się mu powodu do podejrzewania naszych zamiarów.
– Ależ – napomknąłem – w tej dziedzinie jest pan jak u siebie w domu! Policja paryska nie-
jednokrotnie już czyniła takie poszukiwania.
– Właśnie, i dlatego nie zwątpiłem. Przy tym nawyknienia ministra wielce ułatwiają mi zada-
nie. Często nie bywa w domu całymi nocami. Służbę ma niezbyt liczną. Sypia ona dość daleko od
pokojów samego pana i składa się głównie z neapolitańczyków, których łatwo spoić. Wiecie pa-
nowie zapewne, iż mam klucze, którymi można otworzyć wszystkie pokoje i skrytki w całym
Paryżu. Od trzech tygodni nie było ani jednej nocy, żebym osobiście nie szperał w pałacu D.
Chodzi tu o mój honor, a przy tym – wyznam panom w wielkiej tajemnicy – nagroda jest olbrzy-
mia. Toteż nie ustawałem w poszukiwaniach, aż przekonałem się niezawodnie, iż złodziej jest
przebieglejszy ode mnie. Mniemam, iż przetrząsnąłem w całym domu wszystkie kąty i zakamar-
ki, w których można ukryć papier.
– Czy wszakże nie byłoby rzeczą możliwą – zauważyłem – żeby ten list, acz znajdujący się
niewątpliwie w posiadaniu ministra, był jednakże schowany gdzie indziej niż w jego własnym
mieszkaniu?
– Nie, to niemożliwe! – odezwał się Dupin. – Szczególniejszy obecnie stan spraw dworskich,
przede wszystkim zaś intryg, w które D., jak wiadomo, jest wplątany, sprawia, iż natychmiastowe
zużytkowanie tego dokumentu – możność okazania go każdej chwili – jest niemal równie ważne,
jak samo posiadanie.– Możność okazania go każdej chwili? – zagadnąłem,
– Aby można go zniszczyć, gdy zajdzie potrzeba – odpowiedział Dupin.
– To prawda – rzekłem – papier znajduje się
zatem niewątpliwie w mieszkaniu. Bo żeby minister;
przechowywał go przy sobie, o tym. chyba nie może być mowy.
– Istotnie – odezwał się prefekt – dwukrotnie! był zatrzymywany, niby to przez rzezimiesz-
ków, przy czym przetrząśnięto dokładnie całą jego odzież pod moim osobistym nadzorem.
– Mógł pan sobie oszczędzić tego kłopotu – powiedział Dupin. – D., jak sądzę, jeszcze nie cał-
kiem ma; bzika, przewidział zatem, te napaści, jako rzecz nieuniknioną. – Jeszcze nie całkiem ma
bzika – powtórzył G. – ale jako poeta niedaleki jest od niego. – Zapewne – odparł Dupin pusz-
czając po długim namyśle kłąb dymu z fajki – aczkolwiek ja także mam na sumieniu jakieś tam
wierszydła.
– Czy mógłby pan nam opowiedzieć szczegółowo o swych poszukiwaniach? – spytałem.