Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Kiedy w dodatku nie dopuszczają ich tam wcale. Jak to mówi Pi-
smo ´
Swięte: „Nie wyciągaj dłoni” — czyli fora ze dwora. . . Ale żebyście wy tak mimo to zobaczyli, jak to się uczy! I kto? Dzieci rzemieślników, co to z krawców i szewców, tak mi Panie Boże dopomóż we wszystkim, co uczynić zamierzam. Wybiera się toto do Jehupca lub Odessy, poniewiera się
po wszystkich strychach, karmi się zgryzotą, zagryza chorobą, miesiącami nie widzi kawałka mięsa
na oczy, sześciu golców składa się na jedną bułkę ze śledziem i „raduj się swym świętem” — czyli
hulaj, kapcanie!
Słowem, jeden z takiej oto paczki zabrnął w nasze strony. Jakiś urwipołeć. Pochodzi z bliska,
znałem nawet Jego ojca; był papierośnikiem i — niechaj mi wybaczy — biedakiem, nędzarzem,
118
jakiego świat nie widział. Ale mniejsza z tym. Nie o to chodzi. Bo jeśli naszemu mędrcowi Jocha-nanowi wypadało szyć buty, to zdaje się, że i jemu wcale nie może zaszkodzić to, iż ma ojca, który kręci papierosy. Złościć to mnie złości jedna rzecz: że też zachciewa się takiemu chłystkowi uczyć, studiować. Diabli go wprawdzie nie wzięli, bo łeb na karku to on ma, i jeszcze jaki. . . Nazywa się ten niedobrego Perczyk, co w przetłumaczeniu na nasz język znaczy: Pieprzyk. No i też wygląda jak
pieprzyk. Gdybyście go zobaczyli: małe toto, czarne, pokraczne, ale nabite, natłoczone wiedzą, że
aż trzeszczy. A gębę ma — ogniem, smołą i siarką ziejącą.
I zdarzył się dzień, że wracam kiedyś z Bojarki. Zbyłem tę trochę towaru, co miałem; cały trans-
port sera, masła, śmietany i inną zieleniznę. Siedzę i, jak to zwykle ze mną bywa, jestem zatopiony w doniosłych dumaniach o tym, o owym, o bogaczach z Jehupca, jak to im się, bez uroku, dobrzeż
powodzi, jak bardzo dobrze, i o nieszczęśniku Tewji, o jego szkapinie, o tym, jak to on przez calu-teńkie życie męczy się i haruje i o jeszcze takich podobnych sprawach. Lato, słońce praży, muchy
gryzą, a świat dookoła jest taki wspaniały, taki wielki, otwarty, że tylko wznieść się i latać albo wyciągnąć się i pływać.
Tymczasem oglądam się i widzę — młodzieniec maszeruje sobie po piachu na własnej parze bez
zaprzęgu; tobołek trzyma sobie pod pachą i poci się, sapie, że aż strach.
119
— Zbliż się — powiadam — młodzieńcze, Jokł ben Flekł! Siadaj obok mnie, a podwiozę cię kawał, bo i tak jadę próżnym wozem. Jak to tam — mówię — napisane jest w naszych księgach:
„Gdy spotkasz osła, który należy do przyjaciela twojego, zostaw-pozostaw”, czyli nie powinieneś
go porzucić, tym bardziej gdy spotkasz człowieka. . .
Roześmiał się, utrapieniec, nie dał się zbyt długo prosić i wlazł na furę.
— Skąd to, na przykład — powiadam — maszeruje taki młodzieniec jak ty?
— Z Jehupca.
— A co taki młodzieniec jak ty — mówię — ma do roboty w Jehupcu?
— Taki młodzieniec jak ja zdaje „egzament”.
— A na kogo — powiadam — studiuje taki młodzieniec jak ty?
— Taki młodzieniec jak ja jeszcze sam nie wie, na kogo studiuje.
— Wobec tego — mówię — po co sobie taki młodzieniec zawraca tym głowę?
— Nie martwcie się, reb Tewje, taki młodzieniec jak ja — mówi — już wie, co ma robić.
— Powiedz mi no — mówię — skoro jestem ci już znany, kim, dajmy na to, ty jesteś?
— Kim ja jestem? — powiada. — Jestem człowiekiem.
— Widzę, że nie koniem — odpowiadam. — Mam na myśli, czyim jesteś?
— Czyim mam być? Jestem tworem boskim.
120
— Wiem — mówię — że boskim. Napisane jest w Piśmie ´
Swiętym: „Wszystkie zwierzęta i całe
bydło itd.” Chciałbym jednak, żebyś mi powiedział, skąd się wywodzisz; czy jesteś jednym z na-
szych, czy może przybywasz z Litwy?
— Wywodzić — odpowiada — wywodzę się od Adama, a sam jestem tutejszy i wy mnie znacie.
— Niechaj więc usłyszę, kto jest twoim ojcem.
— Ojciec mój nazywał się Perczyk.
— A bodajbyś sczezł. I po to tak długo trzeba się było męczyć? A więc ty jesteś synem papiero-
śnika Perczyka?
— Ja jestem synem papierośnika Perczyka.
— I studiujesz — mówię — w klasach?
— Tak, i studiuję w klasach.
— No, no — powiadam. — A jakże, naturalnie. Bez ciebie się tam nie obejdzie. Powiedzże mi
no, klejnocie, z czego, powiedzmy dla przykładu, ty żyjesz?
— Z tego, co zjem.
— Aha — mówię — to nawet nieźle. Ale co ty jadasz?
— Wszystko, co mi dają.
121