Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Teraz, kiedy oboje możemy zmieniać przepisy prawa... dowolne przepisy... w granicach ustalonych limitów budżetowych, mam nadzieję, że w pełni uświadamiasz sobie
ogrom możliwóści, jakie ci daje ta poprawka.
Jacen wolałby, żeby pani admirał stanęła nieruchomo i spojrzała na niego, ale Niathal cały czas powoli krążyła po swoim gabinecie.
Rozgrywa to po mistrzowsku, pomyślał. Muszę bardzo uważać, żeby jej nie rozgniewać.
- To prowizoryczna poprawka - powiedział. - Pozwoli nam zmieniać mało istotne przepisy, a także bardziej zasadnicze, jeżeli umiejętnie to rozegramy. - My, nie ja, uświadomił sobie.
Dobrze będzie podkreślić, że są partnerami. - Na przykład, gdyby Aitch-Em-Three chciał
dokonać poprawki Ustawy o Stanie Wyjątkowym, tak żeby dawała funkcjonariuszom SGS
prawo aresztowania mężów stanu, polityków i każdego, kto mógłby stanowić zagrożenie dla
bezpieczeństwa Galaktycznego Sojuszu, a także do konfiskowania ich majątków na mocy
Ustawy Skarbowej, zwykli obywatele spojrzeliby inaczej na knowania premiera Gejjena i
przyznali nam rację.
- W tej chwili nawet mówisz jak prawnik... - zaczęła Niathal.
- Ale czy mam rację?
Kalamarianka się odwróciła. Nie umiała się uśmiechać jak istota ludzka, ale rozbawienie na jej twarzy wyrażało się w postaci lekkiego zaciśnięcia warg. Jacen wyczuł, że pani admirał
przestała się mieć na baczności. Zamiast tego zaczęło promieniować od niej pełne satysfakcji ciepło, a nawet świadomość triumfu.
- Chcesz wiedzieć, czy nikt nie będzie zadawał pytań, jeżeli ta poprawka obejmie także
przywódcę Galaktycznego Sojuszu? - zapytała. - Masz rację, Jacenie. - Uniosła rękę i dłonią
niczym płetwa zaczęła wykonywać ruchy, jakby płynęła przez wyimaginowaną wodę. - Twój węgorz znów się prześlizgnie.
- Gdybym doszedł do wniosku, że musimy... działać w celu przywrócenia stabilności i
porządku, czy opowiesz się po mojej stronie?
Czy wspólnie ze mną dopuścisz się zamachu stanu? - dodał w myślach Solo. Taka otwarta
propozycja nie przeszłaby mu jednak przez gardło.
Niathal nie od razu odpowiedziała, nie dlatego jednak, że poczuła się wstrząśnięta oburzającą propozycją. Zastanawiała się po prostu nad intencjami swojego rozmówcy.
- Możesz mieć poparcie SGS, Jacenie, ale będziesz potrzebował także poparcia Marynarki,
prawda? - zagadnęła w końcu.
- Podobnie jak reszty sił zbrojnych.
- Mam rozumieć, że tak? - zapytał Solo.
- Masz rozumieć, że jeżeli sytuacja ulegnie dalszemu pogorszeniu, przedłożę lojalność wobec Galaktycznego Sojuszu nad lojalność względem konkretnej osoby - stwierdziła pani admirał.
- Interesuje mnie, czy wojskowi przekroczą granicę, jaka oddziela wykonywanie rozkazów
władz od decydowania o polityce
- odparł Jacen.
- Na wypadek, gdybyś zapomniał - odezwała się łagodnie Niathal - stanowisko naczelnego
dowódcy skutecznie łączy w sobie funkcję sekretarza do spraw obrony i przewodniczącego
połączonych szefów sztabów. Jestem politykiem, a przypadkiem także najstarszym stopniem
oficerem sił zbrojnych.
Dorównywała mu pod względem umiejętności knucia intryg, ale nie umiała władać Mocą.
Jacen miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał jej o tym przypominać.
- A zatem najwyższa pora, żebyśmy pogawędzili z Omasem
- zdecydował. Wstał i wygładził fałdy czarnego munduru polowego SGS. - Chcemy się tylko
upewnić. Kto wie, może Omas zamierza się spotkać z Gejjenem tylko po to, żeby wyciągnąć
blaster 4 skutecznie dokonać następnej zmiany koreliańskiej władzy?
Niathal podążyła za nim do apartamentu przywódcy Omasa. Szli korytarzem wyłożonym
niebieskimi i złocistymi marmurowymi płytkami. W ściennych wnękach stały cenne posągi
chyba ze wszystkich zakątków galaktyki. Jacen uświadomił sobie, że jego serce wali jak
młotem. Mógłby wprawdzie to opanować, ale zrezygnował, bo dzięki temu czuł się jak istota z krwi i kości. Zbliżała się doniosła chwila, więc gdyby zastosował sztuczki Jedi, mógłby
zapomnieć o powadze czekającego go zadania... i o stawce w tej rozgrywce.
Ale czy mógłbym zapomnieć, że Ben musi umrzeć? - zadał sobie pytanie.
Ubierał myśli w słowa i układał je w głowie, zwracając uwagę, że brzmią inaczej. Powoli
odcinał się od rzeczywistości. Myślał obecnie, że „Ben musi umrzeć". To brzmiało zupełnie inaczej niż „muszę go zabić". Może to Moc podpowiadała mu, że nie zawiedzie zaufania młodszego kuzyna, zadając mu cios klingą świetlnego miecza, ale że zabije go w inny sposób.
Jeżeli to się w ogóle musi zdarzyć... może nie ja to zrobię, pomyślał.

Tematy