– Nie przed śniadaniem, nie przed śniadaniem, Mrukioziu! Żadnych spraw przed śniada-
niem nie załatwiam. Przysuń mi, z łaski swojej, cukier, droga pani Walorozo!
37
– Najjaśniejszy Panie, lękam się, że po śniadaniu będzie za późno! – wykrzyknął minister.
– Jego... jego... mają ściąć punktualnie o pół do dziesiątej.
– Niechże asan nie gada o ścinaniu, asan jest źle wychowany! Asan mi odbiera apetyt! –
zawołała porywcza księżniczka. – August, podaj musztardę! Powiedzcież mi jednak, kogo to
mają wyekspediować na tamten świat?
– Najjaśniejszy Panie, wszakże tu idzie o życie księcia... – szepnął królowi na ucho Mru-
kiozo.
– Po śniadaniu! Powiedziałem już raz asanowi, żeby mi w czasie śniadania nie zawracał
głowy swoimi bzdurami – odparł monarcha i w dowód najwyższej niełaski odwrócił się do
Mrukiozy plecami.
– Niech Wasza Królewska Mość uwzględni, że Paflagonii grozi wojna, bo jego ojciec, król
Padella...
– Król Padella? – wykrzyknął król. – Pleciesz koszałki-opałki, mój kochany, król Padella
nie był nigdy ojcem Lulejki. Ojcem jego był brat mój, nieboszczyk Seriozo.
– Ależ tu idzie o księcia Bulbę, nie o księcia Lulejkę! – zawołał minister.
– Wasza Królewska Mość rozkazał mi uwięzić i powieść na stracenie księcia, więc zaku-
łem w kajdanki tego obmierzłego Bulbę – wtrącił kapitan. – Nie mogło mi się w głowie po-
mieścić, żeby Wasza Królewska Mość skazywał na śmierć krew z krwi swojej i kość z swojej
kości...
Kapitan nie skończył, bo król cisnął mu w łeb półmiskiem dymiących parówek. Księżnicz-
ka krzyknęła: – Ach! Ach! Ach! – i padła zemdlona na ziemię.
– Gdzie imbryk? – krzyknął król i chlusnął na księżniczkę ukropem. Angelika w mig po-
rwała się na nogi, a król tymczasem wyjął z kieszeni zegarek i porównał go najpierw z zega-
rem ściennym w jadalni, potem z zegarem na wieży zamkowej. Zegary wykazywały pewną
różnicę. – Cała rzecz w tym – mruknął król nakręciwszy zegarek swój starannie – że nie wia-
domo, czy mój się śpieszy, czy spóźnia. Bo jeżeli się spóźnia, no to wszystko przepadło...
możemy spokojnie dokończyć śniadania. Jeśli się śpieszy, od biedy dałoby się może jeszcze
ocalić księcia. Co za głupie nieporozumienie! Na honor, miałbym wielką ochotę i ciebie ka-
zać powiesić, kapitanie Zerwiłebski!
– Spełniłem tylko swój obowiązek. Żołnierz trzyma się ściśle litery rozkazu!
Zerwiłebski nie sądził nigdy, że przyjdzie mu doczekać chwili, w której Jego Królewska
Mość nagrodzi jego wierną czterdziestosiedmioletnią służbę skazywaniem go na karę, której
podlegają zbrodniarze.
– A żeby was! – wrzasnęła nagle księżniczka. – Podczas gdy wy tu mówicie głupstwa,
mego Bulbę tam może już wieszają!
– Dalibóg! Ta dziewczyna ma zawsze słuszność – odrzekł król i znowu spojrzał na zega-
rek. – Strach, jaki dziś jestem roztargniony. Hm... właśnie zaczynają bić w bęben... Cóż to
jednak za głupia historia!
– Papciu mój najdroższy! Papciu! Napisz prędko akt ułaskawienia, a ja z nim pobiegnę na
plac egzekucji! – krzyknęła Angelika i nie czekając odpowiedzi monarchy pobiegła po papier,
atrament i pióro, które położyła przed ojcem.
– Dobra sobie! A moje okulary? – zawołał monarcha. – Idź, duszko, do mego pokoju. Pod
poduszką leżą kluczyki. Przynieś mi je tutaj!... Do diaska, te dziewczęta są w gorącej wodzie
kąpane!
Angeliki nie było już w pokoju. Bez tchu wpadła do sypialni króla, schwyciła pęk kluczy i
powróciła, zanim Jego Królewska Mość zdążył przełknąć kęs bułki.
– Widzisz, serce, musisz raz jeszcze wrócić do mego gabinetu i przynieść schowany w
biurku futerał z okularami. Gdybyś mi była dała dokończyć... A żeby ją! Już leci znowu jak
opętana. Angeliko, Angeliko! – Księżniczka wiedziała, że skoro Jego Królewska Mość woła
pełnym głosem, należy go usłuchać natychmiast. Zawróciła więc znowu z pierwszego piętra...
38
– Moje dziecko – zwrócił się do niej król dobrotliwie – tyle razy cię już uczyłem, żebyś
wychodząc zamykała zawsze drzwi za sobą. O tak, tak, to mi się podoba. No, idź już, idź!
Nareszcie przyniosła królewna kluczyki i okulary. Król zastrugał sobie gęsie pióro i podpi-
sał swoje imię pod aktem ułaskawienia. Księżniczka chwyciła papier i jak wicher wypadła na
dwór.
– Ależ czego tak lecisz, serce? Zostałabyś lepiej i skosztowała tych wybornych obarzan-
ków. Za późno już, powiadam ci. że za późno – wołał za nią monarcha. – Podajcie mi konfitu-
ry. Bum! Bum! Nie mówiłem? Bije już pół do dziesiątej. Angelika tymczasem leciała jak