Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Ruszył w tamtym kierunku.
- Jack - powiedział ostrzegawczo Maddox. - Opanuj się. Najpierw musi ją obejrzeć patolog. Jack!...
Caffery wolno przeszedł przez pokój, próbując zapanować nad mimowolnymi skurczami przepony - jego mięśnie instyn­ktownie reagowały na ten widok. Linoleum na podłodze lepiło się od brudu. Stanął dopiero wtedy, gdy czubkiem buta zaha­czył o niewysoki metalowy próg w przejściu i oparł się obiema rękoma o uchylone wahadłowe drzwi.
Groteskowy stwór nad jego głową zakołysał się lekko, jakby poruszony powiewem wiatru. Przez folię było widać, że Rebec­ca ma całą twarz posiniaczoną i pokrwawioną.
Powoli, niemalże z ociąganiem, zaczerpnął powietrza.
Ta twoja wyobraźnia, Jack... Widzisz? To nie żaden Goliat, w którego istnienie wierzyłeś. On nigdy by czegoś takiego nie wymyślił. A ty wierzyłeś do tej pory, iż faktycznie chcesz odnaleźć Ewana. Naprawdę myślałeś, że chcesz na to po­patrzeć.
Pojedyncza kropla spłynęła spod czubka nosa Rebecki i ściek­ła po folii.
- Becky? - Samotna łza przecisnęła się między warstwami folii i spadła na podłogę. - Becky?!
Ścięgno pod skórą na jej szyi wyraźnie zadrgało.
53Rebecca została przewieziona do szpitala dzielnicowego w Lewisham, gdyż Caffery się nie zgodził, żeby umieszczoną ją u Świętego Dunstana. Wykonano jej angiografię i tomografię komputerową, przeprowadzono transfuzję krwi. Minęły jednak aż cztery doby, zanim specjaliści orzekli, że będzie żyła. Kiedy tylko ta wiadomość dotarła do Jacka, natychmiast podjął decyzję, którą cały czas rozważał. Wcielił się w rolę jedno­osobowego, wręcz boskiego trybunału, według własnych kry­teriów dokonał osądu przewinień, teraz jednak, w zgodzie ze swoim sumieniem, postanowił nikomu nie wyjawiać, jak zginął Ptasznik.
Przez cztery dni rozmyślał o tym, co go czeka - o prze­słuchaniach w wydziale wewnętrznym, dochodzeniu, karach dyscyplinarnych. Groziło mu oskarżenie o przestępstwo i pro­ces przed sądem. Z drugiej strony mógł zataić prawdę i po­zwolić całemu światu żyć w przekonaniu, że Bliss zmarł na skutek wypadku, wykrwawił się na śmierć, zanim nadeszła pomoc.
Ostatecznie wmówił sobie, że chroniąc własną skórę, zyskuje nową broń. Skoro zabił i nie musiał się obawiać kary, był sprytnym drapieżnikiem dobrze znającym swoją ofiarę. Mógł dumnie wypiąć pierś, bo i tak był niewidzialny w tym swoistym amfiteatrze zbrodni. Kiedy zaś podjął decyzję, sam się zdziwił, z jaką łatwością mu to przyszło. Zanim nadeszła pora złożenia ostatnich zeznań w sprawie Blissa, bez trudu poukładał” sobie w głowie wszystkie kłamstwa, a gdy odpowiadał na pytania, przytaczał je tak płynnie, że koroner tylko spuścił wzrok.
Aż dziw, że zrobiłeś to z takim spokojem. Czyżby nic więcej nie było potrzebne? Naprawdę tak łatwo można wiary­godnie kłamać?
Nie wszystko jednak poszło gładko, Rebecca nie dała się zwieść. Natychmiast zauważyła, że dźwiga na karku jakieś nowe brzemię. Pierwszego dnia po odzyskaniu przytomności musnęła palcami jego policzek i zapytała szeptem:
- Co?
Chwycił jej dłoń i pocałował delikatnie.
- Jak wyzdrowiejesz - mruknął. - Jak tylko stąd wyjdziesz. Obiecuję.
Nie zanosiło się na to, że nastąpi to szybko. Potrzebne były trzy kolejne transfuzje krwi, zanim niebezpieczeństwo minęło, a i tak dziesięć dni później była jeszcze za słaba, żeby wziąć udział w pogrzebie. Pojechał więc sam do małego kościółka w Suffolk i czując się źle w wypożyczonym garniturze, usiadł z tyłu obok Marilyn Kryotos.
Dwa rzędy przed nim matka Essexa, zbyt oszołomiona, żeby płakać, siedziała z kamienną twarzą tak nieruchomo, że nawet nie zadrżała czarna woalka na jej kapeluszu. Caffery odkrył ze zdumieniem, że rysy Paula były idealnie wypośrodkowane między rysami jego rodziców, jak gdyby bliższe po­dobieństwo zwłok spoczywających w trumnie do któregokol­wiek z nich mogło stanowić obrazę dla pozostałych przy życiu. Zaciekawiło go, czy rozpoznałby elementy własnych rysów w wyglądzie swoich rodziców, gdyby spotkał ich teraz, po latach. Próbował sobie wyobrazić, jak matka ubrałaby się na jego pogrzeb, a kiedy doszedł do wniosku, że nie ma najmniejszego pojęcia, nawet nie umie się tego domyślić, aż ciarki przeszły mu po plecach.
Rozbrzmiały psalmy. Kryotos przesunęła się na skraj ławki, oparła łokcie o pulpit do modlitewnika i pochyliła głowę.
- Mamo? - Jenna, ubrana w czarną welwetową sukienkę, czarne rajstopy i sandałki, zsunęła się z ławki, złapała Marilyn za kolano i kucnęła, z zatroskaną miną usiłując zajrzeć jej w twarz. - Mamusiu?
Po przeciwnej stronie Dean siedział cicho, nerwowo poskubując róg kołnierzyka swej pierwszej w życiu dorosłej koszuli. Najwyraźniej czuł się zakłopotany. Ale i on nie po­został obojętny, gdy na wyślizganym klęczniku pojawiły się ciemniejsze plamki matczynych łez.

Tematy