– O... – mruknął wreszcie – to rzeczywiście poważne.
– Naprawdę? – rzekł zaniepokojony król.
– Pulsus creber, anhelans, crepitans, irregularis – ciągnął dalej lekarz.
– Na mękę Pańską!
– To może w trzy dni zabić człowieka.
– Matko Boska! – krzyknął król. – A lekarstwo, kumie?
– Zastanawiam się, najjaśniejszy panie.
Kazał Ludwikowi XI pokazać język, pokiwał głową, skrzywił się i wśród wszystkich tych
ceregieli nagle rzekł:
– Dalibóg, najjaśniejszy panie, muszę wam nadmienić, że wakuje urząd podskarbiego w
koronnych dobrach i że mam siostrzeńca.
– Daję podskarbiostwo twojemu siostrzeńcowi, kumie Jakubie – odpowiedział król – ale
wyciągnij mi ten ogień z piersi.
– Skoro wasza królewska mość jest tak łaskawy – ciągnął dalej lekarz – nie odmówi mi chyba
odrobiny pomocy w budowie mego domu przy ulicy Św. Andrzeja pod Łukami.
– Hm... – rzekł król.
262
– Wysupłałem się z pieniędzy – ciągnął doktor – a naprawdę szkoda by było, żeby dom nie
miał dachu; nie o dom chodzi, bo jest skromniutki, mieszczański, ale o malowidła Jana
Fourbault, które upiększają jego sufity. Jest tam Diana fruwająca w powietrzu, tak przedniej
roboty, taka milutka, taka delikatna, tak wyśmienita w ruchu, tak ładnie uczesana i z
półksiężycem we włosach, o płci tak białej, że pokusy budzi w tych, którzy przyglądają się jej
nazbyt ciekawie. Jest również Cerera. Także bardzo piękna bogini. Siedzi na snopie zboża, a na
głowie ma gustowny wieniec z kłosów przeplatanych salsefią i innymi kwiatami. Nigdzie nie
można zobaczyć czegoś tak rozkosznego jak jej oczy, czegoś tak krągłego jak jej nóżki, czegoś
tak szlachetnego jak wyraz jej lic i lepiej udrapowanego niż jej spódnica. Jest to jedna z
najniewinniejszych i najdoskonalszych piękności, jakie stworzył pędzel malarza.
– Kacie! – mruknął Ludwik XI – do czego zmierzasz?
– Trzeba by przykryć dachem te malowidła, najjaśniejszy panie, a choć to taka błahostka,
zabrakło mi pieniędzy.
– Ile trzeba na ten twój dach?
– No... dach miedziany, malowany i złocony, najmniej dwa tysiące grzywien.
– A! morderca! – krzyknął król. – Każdy ząb, który mi wyrywasz, jest diamentowy.
– Dostanę na dach? – zapytał Coictier.
– Tak, i idź do diabła, ale wylecz mnie!
Jakub Coictier ukłonił się głęboko i rzekł:
– Uratuje was, najjaśniejszy panie, środek ściągający. Przyłożymy wam do krzyżów duży
plaster z woskowego balsamu, cebrowej glinki, białka, oliwy i octu. W dalszym ciągu pić
będziecie rumianek i ręczę za wyleczenie waszej królewskiej mości.
Płomień świecy niejednego przyciąga komara. Widząc króla w łaskawym usposobieniu i
osądziwszy, że chwila jest odpowiednia, zbliżył się z kolei mistrz Oliwier.
– Najjaśniejszy panie...
– Co tam znowu? – rzekł Ludwik XI.
– Najjaśniejszy panie, wasza królewska mość wie, że Szymon Radin umarł
– Więc co?
– Bo to on był radcą królewskim przy skarbowym trybunale.
– Więc co?
– Jego urząd wakuje, najjaśniejszy panie.
Przy tych słowach z dumnego oblicza mistrza Oliwiera znikła arogancja ustępując miejsca
uniżoności. Twarz dworaka ma w zapasie tylko te dwa wyrazy Król przenikliwie spojrzał mu w
oczy i rzekł sucho:
– Rozumiem.
Po czym tak się odezwał:
– Mistrzu Oliwierze, marszałek de Boucicaut mawiał tak: „Jak po dar, to do króla – jak po
połów, to na morze.” Widzę, że podzielacie zdanie imć pana de Boucicaut. A teraz posłuchajcie!
Pamięć mamy dobrą. W roku sześćdziesiątym ósmym zrobiliśmy was pokojowcem naszym; w
roku sześćdziesiątym dziewiątym strażnikiem grodu przy moście Saint-Cloud z poborami w
wysokości stu grzywien turskich (wyście żądali paryskich). W listopadzie siedemdziesiątego
trzeciego roku dokumentem wydanym w Gergeaule mianowaliśmy was strażnikiem lasu