Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Wróciwszy z miasta z zakupami tuż przed samym obiadem, uzyskała od Helenki informację, że znów dzwonił ten jakiś Krupnik, co to już kiedyś różne głupoty opowiadał. Ostrzegać chciał koniecznie, kto go tam wie przed czym, ale tym razem już Helenka zmusiła go do powtórzenia numeru telefonu i zapi­sała. W gabinecie pana Karola kartkę zostawiła, na biurku leży. I drzwi zamknęła, żeby kot nie zabrał.
Mocno zaintrygowana Malwina skorzystała z za­pisanego numeru natychmiast.
- Pani pozwoli, moje nazwisko Krupiarz - rzekł rozmówca, z którym połączyła się bez trudu. - Ja dzwonię, bo takie rzeczy to powinno się wiedzieć. Pan Wolski lekkomyślny chyba albo co, bo o mało mu samochodu nie ukradli i cała awantura się zro­biła.
Malwinie zabrakło tchu.
- Kiedy...?!
- W sobotę. No proszę, to pani nie wie?
- Nic nie wiem. Proszę opowiedzieć...
- Zaraz, zaraz. Ja powiem, ale nie przez telefon. Za informacje jakaś premia się należy, nie?
Mimo ogłuszenia wstrząsającą wieścią, Malwina zdołała pomyśleć kilka rzeczy naraz. Że nareszcie ci kretyńscy złodzieje się ruszyli, że z jakiej racji ma płacić temu jakiemuś, skoro już płaci agencji, że chce usłyszeć wszystko za każdą cenę, że nie może teraz rozmawiać, bo lada chwila Karol wróci do do­mu, a ona musi jeszcze doprawić cały posiłek, i że, wobec tego, trzeba się z nim umówić na później.
- To co? - powiedziała, bo do wykrzesania z siebie jakiejkolwiek inicjatywy nie była już zdolna.
Rozmówca, najwyraźniej w świecie, plany miał sprecyzowane.
- To o piątej ja podjadę na Niedźwiedzią, tam, gdzie ta pusta parcela. Pani dojdzie, bo to blisko. I będę czekał w samochodzie całe pół godziny, zwy­czajny duży fiat, niebieski. To jest niemożliwa rzecz, żeby o czymś takim nie wiedzieć. Od piątej czekam.
Rozłączył się, a Malwina została ze słuchawką w rę­ku i zaciśniętymi z emocji zębami.
Odłożyła tę słuchawkę, bo z kuchni wzywała ją Helenka do nadzienia w pyzach. Już należało je robić i do garnka wrzucać, a nadzienia pani domu musiała osobiście spróbować. Choćby się nawet ugotowały za wcześnie, nie szkodzi, zostaną na parze. A tu jeszcze przystawkę doprawić i sernik sprawdzić, bo chyba doszedł...
Półprzytomnie acz koncertowo Malwina wykona­ła wszystkie czynności, wielkie nadzieje zaś rozkwi­tały w jej duszy na nowo. Napadli, próbowali, awan­tura... Nie ukradli, bo przecież ten samochód Karol nadal ma, ale jeżeli już zaczęli, nie zrezygnują chyba tak łatwo...? I będą się mścić! Muszą się mścić, po­dobno zawsze się mszczą. Więc jednak obrała dos­konałą drogę, tylko dlaczego jemu się nic nie sta­ło...? I dlaczego, do diabła, ten wynajęty śledczy nic jej o tym nie powiedział?! Nie widział czy co, to jak on go śledzi, skoro nie widział, zaraz, Karol był na wyścigach, a gdzie ta awantura wybuchła...? Może oni już przystąpili do akcji odwetowej, może on wcale nie przyjedzie...
Karol przyjechał jak na zawołanie w chwili, kiedy pyzy akurat wypływały na wierzch i należało je wyjmo­wać z garnka. W przeciętnym humorze, od drzwi raczył ogłosić, że chciałby zjeść obiad. Malwinę wręcz rozdymało pytanie, jak to było z tą kradzieżą i dla­czego ukrył przed nią tak groźne wydarzenie, ale nie miała przecież prawa nic o nim wiedzieć, o mało zatem nie pękła. Bała się mówić cokolwiek, żeby przypadkiem z ust nie wyrwały się jej nieodpowiednie słowa, dzięki czemu Karol spożył cały obiad w świę­tym spokoju, co go nawet nieco zdziwiło. W dodatku jego żona wcale nie była obrażona i nadęta, tylko jakaś taka jakby zemocjonowana. Zapewne sobie coś kupiła, jakąś upragnioną rzecz, niewątpliwie bardzo drogą, i szczęście, płynące z jej posiadania, przebijało obawę przed ujawnieniem wydatku. A może, zważyw­szy te wspaniałe pyzy, od razu spodziewała się ko­mórki?
Wypił bardzo mało wina, co było wskazówką, że zamierza wyjść. Jednak nie wyszedł od razu, za­mknął się w gabinecie. Malwinie od zaciskania zę­bów zdrętwiały szczęki, ale zdołała zachować mil­czenie, zdecydowana opuścić dom o piątej, nawet gdyby on tam wrósł w podłogę, zapuścił korzenie i zakwitł. Komórka chwilowo wyleciała jej z głowy.
Zasugerowana wypowiedzią owego Krupiarza, że ma blisko, wybiegła z domu pięć po piątej, nie biorąc samochodu. Tył jaguara właśnie znikł jej z oczu na końcu ulicy, bo Karol wyszedł przed chwilą. Kwadrans po piątej ujrzała niebieskiego fiata, zaparkowanego obok nie zabudowanej parceli.
Średnich rozmiarów facecik wyskoczył na jej wi­dok i elegancko otworzył jej drzwiczki. Wsiadła za­tem.