Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Masz talent do języków, Case. Założę się, że miałeś ormiańskich przodków. Ten facet pracuje dla Armitage'a. Pilnuje Riviery.
Terzibashjian okazał się młodym człowiekiem w szarym garniturze. Nosił lustrzane okulary w złotych oprawkach. Rozpięty kołnierzyk białej koszuli odsłaniał plątaninę czarnych włosów tak gęstych, że Case z początku wziął je za podkoszulek. Wszedł, niosąc czarną tacę ze znakiem Hiltona, a na niej trzy filiżanki wonnej kawy i trzy lepkie orientalne ciastka koloru słomy.
- Musimy, jak to określacie w Ingiliz, zachować maksymalny spokój.
Wydawało się, że patrzy znacząco na Molly, ale w końcu zdjął srebrzyste okulary. Oczy miał ciemnobrązowe, zbliżone odcieniem do obciętych po wojskowemu włosów. Uśmiechnął się.
- Tak będzie lepiej, prawda? Inaczej stworzylibyśmy nieskończony tunel, zwierciadło w zwierciadło... Ty jednak - dodał - musisz uważać. W Turcji nie pochwala się kobiet korzystających z tego rodzaju modyfikacji.
Molly odgryzła pół ciastka.
- To moja sprawa, mały - oświadczyła z pełnymi ustami. Pogryzła, przełknęła i oblizała wargi. - Słyszałam o tobie. Pracujesz dla armii, zgadza się?
Jej dłoń powędrowała leniwie pod kurtkę, by wynurzyć się ze strzałkowcem. Case nie wiedział, że go nosi.
- Spokojnie, proszę - szepnął Terzibashjian, zamierając z porcelanową filiżanką o milimetry od ust. Wysunęła broń.
- Może strzeli wybuchowymi, całą serią. A może dostaniesz raka. Jedna strzałka, gówniarzu. Przez parę miesięcy nic nie poczujesz.
- Proszę... W Ingiliz nazywacie to wzrostem napięcia.
- Ja nazywam to niedobrym porankiem. A teraz opowiedz o tym człowieku i zabieraj stąd swój tyłek.
- Mieszka w Fenerze, przy Kiichiik Gulhane Djaddesi 14. Wiem, którym tunelem dojeżdża co wieczór na bazar. Ostatnio występuje w Yenishehir Palas Oteli, nowoczesny lokal w stylu turistik. Skłoniono policję do okazania pewnego zainteresowania tym miejscem. Dyrekcja Yenishehir trochę się denerwuje.
Uśmiechnął się. Pachniał metalicznie jakimś płynem po goleniu.
- Co wiesz o wszczepach? - spytała, masując udo. - Chcę dokładnie wiedzieć, co on potrafi. - Terzibashjian kiwnął głową.
- Najgorsze jest, jak to nazywacie w Ingiliz, oddziaływanie na podświadomość - wypowiedział to słowo, starannie rozdzielając sylaby.
 
 
- Po lewej stronie - odezwał się mercedes, jadący labiryntem mokrych od deszczu ulic - leży Kapali Carsi, wielki bazar.
Siedzący obok Case'a Finn westchnął z podziwem, choć patrzył w przeciwnym kierunku. Po prawej stronie ulicy leżały rzędem miniaturowe śmietniska. Case zauważył wrak lokomotywy, przysypany odłamkami prążkowanego marmuru. Bezgłowe marmurowe posągi leżały w stosach jak szczapy drewna.
- Tęsknisz do domu?
- To miejsce ssie - mruknął Finn. Jego czarny krawat coraz bardziej przypominał zużytą taśmę drukarki. Na klapach nowego garnituru pojawiły się kręgi kebabowego sosu i jajecznicy.
- Ty, Jersey. - Case odwrócił się do Ormianina. - Gdzie ten facet zainstalował sobie to wszystko?
- W Chiba City. Nie ma lewego płuca. A prawe działa na dopalaczu. Tak to określacie. Każdy może sobie kupić te wszczepy, ale on jest niezwykle utalentowany.
Mercedes skręcił, by wyminąć wyładowany skórami wózek na balonowych oponach.
- Szedłem za nim ulicą i widziałem, jak z dziesięć rowerów przewraca się akurat koło niego. W biały dzień. Odszukałem tych rowerzystów w szpitalu. Stale ta sama historia: skorpion siedzący koło hamulca.
- Zgadza się. „Dostajesz to, co widzisz” - wtrącił Finn. - Oglądałem schematy implantów tego klienta. Bardzo chytre. Co on sobie wyobrazi, ty zobaczysz. Myślę, że gdyby zdołał ściągnąć wiązkę do pojedynczego impulsu, mógłby wysmażyć siatkówkę.
- Mówiłeś o tym swojej przyjaciółce? - Terzibashjian wsunął głowę między ultraskajowe oparcia. - W Turcji kobiety to wciąż tylko kobiety. A ona...
- Przerobiłaby ci jaja na wieczorową muchę, gdybyś tylko krzywo na nią spojrzał - parsknął Finn.
- Nie rozumiem tego idiomu.
- Nie szkodzi - burknął Case. - Oznacza: zamknij mordę.
Ormianin cofnął się, pozostawiając metaliczny zapach płynu po goleniu. Wyjął nadajnik Sanyo i powiedział coś cicho w dziwnej mieszance greckiego, francuskiego i tureckiego, wtrącając pojedyncze słowa po angielsku. Radio odpowiedziało po francusku. Mercedes miękko wziął zakręt.
- Bazar korzenny, zwany także egipskim – poinformował - został zbudowany przez sułtana Hatice w 1660 roku. Stanowi miejskie centrum handlu przyprawami, oprogramowaniem, perfumami, narkotykami...
- Narkotyki - powtórzył Case, obserwując wycieraczki wędrujące tam i z powrotem po kuloodpornym lexanie. - Mówiłeś chyba, że Riviera bierze?
- Mieszankę kokainy i meperydyny - potwierdził Ormianin i wrócił do rozmowy z Sanyo.
- Nazywali to demerolem - zauważył Finn. -- To artysta w dziedzinie takich dopalaczy. Będziesz pracował z dziwnymi ludźmi, Case.
- Nie ma o czym mówić. - Case podniósł kołnierz kurtki. - Załatwimy biedakowi nową trzustkę albo co...
 
 
Gdy tylko weszli na bazar, Finn rozchmurzył się wyraźnie, jakby uspokojony zagęszczeniem tłumu i wrażeniem zamkniętej przestrzeni. Szli za Ormianinem szerokim chodnikiem, pod czarnym od sadzy plastykiem i żelaznymi kratami z wieku pary. Tysiące podwieszonych plakatów falowało na wietrze.
- Jezu! - Finn chwycił Case'a za ramię i wyciągnął rękę. - Popatrz! Chłopie, to koń! Widziałeś kiedy konia?
Case spojrzał na wypchane zwierzę i pokręcił głową. Stało na czymś w rodzaju postumentu, przy wejściu na plac, gdzie handlowano ptakami i małpami. Dłonie, dotykające konia przez całe dziesięciolecia, zabrudziły nogi i pozbawiły je sierści.
- Ja widziałem, w Maryland. Dobre trzy lata po pandemii. Arabowie wciąż próbują zdekodować je z DNA, ale bez efektów.