Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Linoskoczkiem, balansującym wysoko na linie bez siatki, wykonującym swój ostatni, decydujący krok. Człowiekiem, któremu można zazdrościć, ale z którym współzawodniczyć się nie da.
Kiedy więc rozebrał się i włożył swój najlepszy jedwabny szlafrok, wydało się, że rachunki zgadzają się w końcu. Córa Nocy przywołała go. Nadszedł czas ostatniej ofiary. Wszedł do łazienki i wziął z szafki z lekami plastykowy flakon pełen tabletek nasennych. Poszedł potem do swojego gabinetu, nalał sobie whisky i puścił taśmę z dziewiątą symfonią Mahlera. Z półki z książkami zdjął należący kiedyś do ojca tom - La tres joyeuse, plaisante et recreative histoire du bon Chevalier de Bayard - zaczął czytać, przedzierając się przez archaiczne zdania i połknął tabletki, popijając whisky.
Ostatnie słowa, jakie zarejestrowała jego niknącą świadomość, składały się na stare przysłowie: „Kiedykolwiek ktoś umiera, ktoś inny gdzieś jest wdzięczny...” Całkowicie się z tym zgodził.
 
- Pańska klientka jest nadal w narożniku - Bechstein bronił każdego cala terenu. - Miała motyw... upokorzenie seksualne przez Madeleine i jej towarzyszy zabaw, zazdrość, cały splot uczuć. Miała okazję. Była sama z Madeleine we właściwym czasie - co do czego kłamie, ponieważ mamy świadka, który twierdzi, że przyszła o godzinę później. Mamy też pisemne oświadczenie nieboszczyka Hugha Loredona, który twierdzi, że Danny telefonowała do niego. Powiedział jej, żeby natychmiast wyszła. Później przyszedł i znalazł Madeleine martwą, zabrał broń i jej papiery. Ma pan w rękach kopię tego listu.
- Pytanie. - Było to od George’a Munsela. - Po co on w ogóle pisał ten list? Wiedział, że umiera. Nie jest to przecież spowiedź, jest to oskarżenie Danny Danziger.
- Uważamy, że zrobił to z tego dokładnie powodu, który tu przedstawił panu Matherowi. Nie chciał, aby jego własna córka uważała ojca za mordercę.
- To nie wystarczy. - Mather zaczynał być zły. - To nie tłumaczy, dlaczego miałby obciążać Danny Danziger. To nie ma sensu jako ostatni czyn człowieka, mającego właśnie zejść z tego świata. To jest zbyt... bezlitosne!
- Dla mnie - powiedział Bechstein - jest to całkiem pospolity zespół: wzgardzony kochanek, odepchnięty gwałciciel, niezaspokojony samiec z każdego z tych powodów szuka zemsty przez upokorzenie lub zgładzenie samicy.
- Loredon był urodzonym kłamcą, powiedziałem mu to w oczy.
- A jaka była jego odpowiedź, panie Mather?
- Powiedział tylko: „Udowodnij to”.
- My mówimy dokładnie to samo - Sam Hartog włączył się znów do rozmowy. - My przecież nie usiłujemy bez powodu ukrzyżować tej dziewczyny, ale musi pan nam przedstawić więcej argumentów, jeśli chce pan nas przekonać. Samobójstwo Bayarda stawia nas w jeszcze gorszej sytuacji niż przedtem. Nie zostawił nawet świstka papieru, żadnego pożegnania, niczego o przyczynach i skutkach...
- Mamy właśnie pokazać wam, dlaczego - powiedział mu George Munsel. - I są to udokumentowane dowody.
- To proszę, przedstawcie nam - powiedział ze znużeniem Bechstein.
- Mów, Max.
Mather wyłożył przed nim diariusze, szkicowniki, notatnik i wiązki listów, wyszczególniając je po kolei. Przed sobą położył swoje notatki z rozmów w Amsterdamie i swoje analizy manuskryptów. Następnie rozpoczął z profesorską skrupulatnością.
- Musimy najpierw rozróżnić świadectwo wewnętrzne - które jest zapisane w dokumentach, lub z nich wynika - i świadectwo zewnętrzne, które jest dostępne gdzie indziej. Jeśli oba się zgadzają, jesteśmy na bardzo solidnym gruncie. Zgadzacie się panowie z tym twierdzeniem?
Hartog i Bechstein przytaknęli.