- Widziałem go czterokrotnie. Byłem obecny przy tym, jak Józef z Arymatei po raz pierwszy wyjął go z ukrycia i pokazał Pawłowi i Łukaszowi. Widziałem, jak padli na kolana ze łzami w oczach i ucałowali krawędź Kielicha. Wiem, gdzie się teraz znajduje.
- Posłuchaj, co powiedział Lodeus. - Zachowanie Raguela nadal nie łagodniało. - Przysięga, że zeloci odebrali go chrześcijanom w Jerozolimie i zanieśli do arcykapłana. Ananiasz kazał służącemu przynieść młot i rozbił go na proch. Potem sam, nie chcąc powierzyć zadania innym rękom, poszedł w swych obrzędowych szatach na brzeg Morza Martwego w miejsce, gdzie wpływa doń święta rzeka. Było to wczesnym rankiem. Ananiasz zaczekał, aż grzebień białej piany ukaże się u ujścia rzeki i wtedy cisnął weń prochy Kielicha. Uniosła je precz ta obca fala na dno morza, gdzie się zagubiły w soli morskiej. Wtedy wzniósł ramię i zawołał: “Już nigdy ten relikt niepokoju nie wypłynie, aby nas dręczyć!” Lodeus mówił, że wielu ludzi było świadkami tej ceremonii i że on sam był przy tym obecny.
- To stek kłamstw!
Raguel gestykulował obu rękami.
- Ludzie przyjmują to za prawdę. Toteż kiedy młodzik nie noszący brody zjawia się tu i mówi, że Kielich nie został zniszczony, czy możemy mu uwierzyć? Czy mamy mu zaufać i wyjawić nasz najbardziej strzeżony sekret - miejsce pobytu Jana?
Bazyli nie miał nic więcej na swoją obronę. Jeśli list Łukasza nie wystarczał, co więcej mógł uczynić? W końcu powiedział do farbiarza:
- Może przekonałbym ciebie opowiadając całą historię od początku, jak się znalazłem w domu Józefa z Arymatei i wszystko, co wydarzyło się potem. To długa historia.
Raguel miał na sobie szkarłatny fartuch, który miał chronić jego ubranie podczas pracy. Jego szyja, ręce i kostki były pokryte plamami w tym samym odcieniu. Wytarł ręce o skraj fartucha, a potem jeszcze raz podniósł list do oczu.
- Wybieram się w drogę w Dzień Pański - powiedział wreszcie. - To oznacza siedem mil w jedną stronę i tyleż z powrotem. Jeśli chcesz iść ze mną, będzie dość czasu na opowiedzenie tej historii. - Potrząsnął głową ostrzegawczo. - Będzie to gorąca i pełna kurzu droga. Prowadzi ona do jednego z najbardziej odludnych miejsc na ziemi. Dobrze się zastanów, nim podejmiesz decyzję.
Bazyli poczuł, że serce w nim zamarło wobec konieczności zmierzenia się jeszcze raz ze złośliwością słońca - jego wielkiego wroga - jednak bez wahania odpowiedział:
- Czyż po to odbyłem całą tę drogę do Efezu, chcąc zobaczyć się z Janem, aby mnie odprawiono bez okazania wysiłku z mojej strony? Pójdę z tobą. Jestem pewien, że historia, którą ci opowiem, usunie z twoich myśli kłamstwa szerzone przez Lodeusa.
Raguel skierował wzrok na podwyższoną część pokoju, gdzie pulchniutka kobieta o ciepłych brązowych oczach krzątała się wśród naczyń kuchennych. Skinęła do niego głową, on zaś uśmiechnął się i odpowiedział tym samym gestem.
- Zostaniesz u nas. Moja Eliszeba dobrze zaopatruje dom i bez trudu napełni jeszcze jedną gębę. I tak moi pracownicy jedzą razem z nami. Wyruszamy o brzasku. Maran-atha! * To będzie ciężka droga!
Maran-atha! - “Pan jest blisko!” po aramejsku; pozdrowienie pierwszych chrześcijan (przyp. red.).
2
Segub, zwany Zebrą, wynurzył się z farbiarni, gdzie on i pozostali pomocnicy sypiali za kadziami na zwojach pościeli. Jego przydomek związany był z niechęcią do zmywania z siebie plam od farby. Szyję miał purpurową, tors purpurowy, a suche kostki u nóg niebieskawe. Nieśpiesznie przecierał zaspane oczy.
- Będzie gorąco - odezwał się spoglądając na wschód. - Niech Jahwe zmiłuje się nad takimi zakutymi głowami, jak głowa mego pana, który idzie dziś do kopalni.
- Gdybyś był dobrym chrześcijaninem, poszedłbyś z nami - odparł Raguel.
- Jestem dobrym chrześcijaninem - odciął się Segub. - Wierzę w słowa Pawła, który nam powiedział: “Dzień Pański jest dla ludzi, a nie ludzie dla niego”. Spędzę te godziny w cieniu drzewa i będę myślał o tobie, panie, modlącym się wśród piachów w drodze do tych po trzykroć przeklętych kopalni.
Raguel rozpoczął długą drogę ze zmarszczką między brwiami.