Przecież to było dobre życie... Dlaczego wojna je strzaskała... ten koń, który stanął wtedy przed gankiem, przyniósł do domu nieszczęście. Wiedziała to od pierwszej chwili... Prowadziła z Cyprianem długie rozmowy w myślach, to znaczy naprawiała w nich siebie, już nie odczuwała nudy jak kiedyś, słuchała uważnie, niemal z uwielbieniem, co do niej mówi. A on miał twarz surową, ale pełną miłości i wybaczenia. Cyprian jej wybaczał, chociaż jeszcze przecież o niczym nie wiedział. Nie miał pojęcia, że Ewelina go opuści, a on sam w akcie rozpaczy popełni grzech śmiertelny. Grzech najcięższy, jak powiedział wtedy ksiądz, tam na przykościelnym cmentarzu... Ten fakt przede wszystkim Ewelina starała się zacierać, bo zupełnie wymazać się nie dawał. Od jakiegoś czasu powróciła do żarliwej wiary. Wiele godzin spędzała w pałacowej kaplicy na modlitwie, sprowadziła też spowiednika, który zamieszkał w pałacu. Codziennie przyjmowała komunię świętą, zawsze przed śniadaniem. Błagała Boga o łaskę dla Cypriana. To była zła chwila, gdyby przeminęła, Cyprian nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Każdy ma prawo do chwili słabości... Dlatego istniała przecież spowiedź... W takich stanach swojej duszy zdawała się nie pamiętać o Susanne, bo córka w żaden sposób nie dawała się przypasować do jej wspomnień. Ona i Cyprian wzajemnie się wykluczali. Ewelina starała się i tutaj znaleźć jakieś wyjście i doszła do wniosku, że Susanne musi zapłacić całym swoim życiem za to, że w ogóle je otrzymała. Susanne będzie takim Franciszkiem z Asyżu w spódnicy, będzie uboga i bosa...
Oczywiście nie dawało się tego zrealizować dosłownie, znalazła inne wyjście, wystarała się Susanne o posadę nauczycielki w szkole w Kozłówce, oddalonej o osiem kilometrów od Lechic, do której uczęszczały dzieci z okolicznych wiosek. Uczyli w niej dwaj Rosjanie, ojciec i syn. Nauczali w języku urzędowym, czyli rosyjskim. Trzeba było to koniecznie zmienić, przemycić tam mowę ojczystą. I tak jak święty Franciszek rzucał garść ziaren swym braciszkom skrzydlatym, tak Susanne rozjaśniać będzie umysły dzieci bożych, tych najbardziej poszkodowanych, dotkniętych nędzą...
Któregoś dnia Ewelina kazała zaprzęgać do karety. Co prawda kareta przeżyła już swój okres świetności, ale ciągle wywierała wrażenie, a zwłaszcza okazały herb rodu Lechickich na drzwiach. W całości utrzymał się tylko z jednej strony, po przeciwnej ukruszył się najpierw, a potem odpadł. Pozostało po nim jaśniejsze miejsce.
Konie zajechały przed wiejską chałupę, w której mieściła się szkoła, i Ewelina wkroczyła do kancelarii. Woźny zdążył już powiadomić nauczycieli ojej przybyciu. Obaj wyszli, aby ją powitać. Ten starszy był już siwy, lekko przygarbiony i miał tak rozrośnięte brwi, że nie widać było spod nich oczu, co Ewelinę jakoś irytowało, natomiast młodszy był całkiem do rzeczy, szczupły, wysoki, o inteligentnej twarzy. Ewelina wahała się, nie wiedząc, w jakim języku z nimi rozmawiać, rosyjskiego nie nauczyła się dobrze, a oni mogli nie znać polskiego. Byli tu od niedawna, przedtem szkołę prowadził zupełny starzec, który po prostu umarł.
- Mogę mówić po francusku? - spytała wreszcie.
- Oui - odpowiedział ten młodszy.
Rozmawiali więc po francusku, starszy nauczyciel przysłuchiwał się rozmowie, ale zdaje się, że niewiele rozumiał. Ewelina wyłuszczyła, z czym przychodzi. Młodszy przetłumaczył ojcu, który zrobił dość niepewną minę. Właściwie to nie potrzebują dodatkowej siły nauczycielskiej, nie mieliby też funduszy na pensję.
- A któż tu mówi o pieniądzach! - obruszyła się Ewelina. - Córka będzie uczyła dzieci dla własnej przyjemności.
Wyniknął jeszcze problem, co na to powie kuratorium; był on jednak do załatwienia. Dla władz to przecież świetny chwyt propagandowy, polska arystokracja brata się z carskimi urzędnikami, ale Ewelina w żadnym stopniu nie była tego świadoma. Wychodząc, spytała młodszego nauczyciela z czystej ciekawości, skąd zna francuski. Mówił co prawda dość kulawo, ale można go było zrozumieć.
Uśmiechnął się.
- Jesteśmy ze szlachty, ale popadłem w niełaskę - powiedział - ta szkoła to taki rodzaj zesłania...
No proszę - pomyślała - praktykują to także ze swoimi...