Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Francesca patrzyła wprost przed siebie kamiennym wzrokiem. Usta miała zaciśnięte. Nie spojrzała
nawet, gdy opadł ciężko na krzesło obok niej.
- Nie prosiliśmy, aby pan usiadł z nami, signor - powiedziałem. Odwrócił się i zaśmiał krótko,
spoglądając na mnie arogancko. Ponownie zwrócił się do Franceski.
- Jak widzę, włoskie szumowiny już ci teraz nie wystarczają, bierzesz kochanków z zagranicy.
Zahaczyłem stopą tylną nogę jego krzesła i mocno pociągnąłem. Krzesło wyśliznęło się spod niego
i zwalił się jak długi na podłogę. Stanąłem nad nim.
- Powiedziałem, że nie był pan zaproszony do stolika. Spojrzał na mnie wyraźnie rozgniewany i z
trudem podniósł się na nogi. Był wściekły.
- Wywalę cię z kraju w ciągu dwudziestu czterech godzin! - wrzasnął. - Czy wiesz, kim ja jestem?
Okazja była zbyt dobra, aby ją zaprzepaścić.
- Gówna zazwyczaj pływają na górze - odparłem spokojnie, po czym dodałem twardszym głosem: -
Estrenoli, wracaj do Rzymu. Liguria nie jest dla ciebie zdrowa.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - odezwał się niespokojnie. - Czy mi grozisz?
- W promieniu mili jest z pięćdziesięciu ludzi, którzy pobiliby się o przywilej poderżnięcia ci gardła.
Coś ci powiem. To ja tobie daję dwadzieścia cztery godziny na wyniesienie się z Ligurii. Po tym czasie
nie postawiłbym złamanego lira na twoje szansę.
Zwróciłem się do Franceski.
- Chodźmy stąd, nie podoba mi się ten zapach.
Wzięła torebkę i dumnie kroczyła wraz ze mną do drzwi. Zostawiliśmy Estrenolego dławiącego się
bezsilną złością. Słyszałem w sali klubowej przytłumione komentarze, dało się też słyszeć kilka
chichotów. Przypuszczam, że wiele obecnych tam osób miało ochotę zrobić to samo. Hrabia był jednak
zbyt silny, aby mu stanąć na drodze. Ja nie dbałem o to zupełnie. Trząsłem się ze złości.
Chichotów Estrenoli już nie wytrzymał. Dogonił nas, gdy przecinaliśmy hol. Poczułem jego rękę
na ramieniu i odwróciłem głowę.
- Zabieraj rękę - odezwałem się chłodno.
Hrabia wybełkotał z trudem:
- Nie wiem, kim jesteś, ale brytyjski ambasador dowie się o tym.
- Nazywam się Halloran, i zabieraj swą parszywą łapę.
Nie posłuchał. Zamiast tego zacisnął rękę i pociągnął mnie tak, że stanąłem twarzą do niego.
Tego było za wiele.
Zatopiłem trzy sztywne palce w jego miękkim brzuchu, aż stęknął i zgiął się wpół. Wtedy
najmocniej, jak umiałem, uderzyłem go pięścią. W ten cios włożyłem wszystkie tłumione w czasie
minionych tygodni frustracje. Oberwał zamiast Metcalfe’a i Torloniego oraz wszystkich zbirów, którzy
zbiegli się jak szakale. Musiałem mu złamać szczękę i otarłem sobie knykcie. Zwalił się jak worek
mąki. Z ust buchnęła mu krew.
W chwili zadawania ciosu poczułem w plecach gwałtowny ból.
- Chryste, moje plecy! - jęknąłem i odwróciłem się do Franceski. Nie było jej jednak.
Zamiast tego znalazłem się twarzą w twarz z Metcalfe’em.
- Co za cios! - rzekł z uznaniem. - Facet ma niewątpliwie złamaną szczękę, słyszałem, jak strzeliła.
Czy myślałeś kiedyś, żeby powalczyć w lekkopółśredniej, Hal?
Byłem zbyt zdumiony, aby cokolwiek odpowiedzieć. Wówczas przypomniałem sobie o Francesce
i rozejrzałem się gwałtownie. Wyłoniła się zza Metcalfe’a.
- Czy ten typ mówił coś o brytyjskim ambasadorze? - spytał. Rozejrzał się po holu. Na szczęście
było pusto i nikt nie widział awantury. Metcalfe spojrzał na najbliższe drzwi prowadzące do męskiej
toalety. Uśmiechnął się szeroko.
- Może zawleczemy ten zewłok do sąsiedniego pomieszczenia? Przyznałem mu rację. Zaciągnęliśmy
razem Estrenolego do ubikacji i upchnęliśmy w kabinie. Metcalfe wyprostował się i rzekł:
- Jeśli ten ptaszek rozmawia z brytyjskim ambasadorem, to musi być grubą rybą. Kim on jest?
Powiedziałem mu, a Metcalfe gwizdnął.
- Jak już tłuczesz, to wielkich! Nawet ja słyszałem o Estrenolim. Za co mu przyłożyłeś?
- Z powodów osobistych - odparłem.
- Związanych z tą damą?
- Jego żoną. Metcalfe jęknął.
- Bracie, aleś się wrobił. Wpakowałeś się w kabałę, to pewne.
W ciągu dwunastu godzin wywloką cię z Włoch za uszy. - Podrapał się po głowie. - A może nie,
może mógłbym to załatwić. Zaczekaj tu i nie pozwól nikomu korzystać z tego klopa. Powiem twojej
dziewczynie, żeby była w pobliżu. Wracam za kilka minut.
Oparłem się o ścianę i próbowałem logicznie pomyśleć o Metcalfie, ale nie mogłem. Plecy bolały
mnie jak diabli, a w ręce, którą uderzyłem Estrenolego, czułem tępe pulsowanie. Wyglądało na to, że
zawaliłem wszystko. Wciąż ostrzegałem Coertzego, żeby nie wdawał się w bójki, a teraz właśnie ja to
zrobiłem. Do tego jeszcze ten Metcalfe.
Metcalfe dotrzymał słowa i wrócił po dwóch minutach. Wraz z nim pojawił się przysadzisty Włoch
o sinych policzkach, ubrany w elegancki garnitur.
- Mój przyjaciel, Guido Torloni - przedstawił Metcalfe. - Guido, to Peter Halloran.
Torloni spojrzał na mnie zaskoczony.
- Hal znalazł się w opałach - ciągnął Metcalfe. - Złamał rządową szczękę. - Wziął Torloniego na bok
i rozmawiali ze sobą cicho. Obserwując Torloniego pomyślałem, że sprawy idą coraz gorzej.
Metcalfe wrócił.
- Nie martw się, Guido to załatwi. Umie załatwić wszystko.
- Nawet Estrenolego? - spytałem z niedowierzaniem.
- Nawet Estrenolego - uśmiechnął się Metcalfe. - Guido jest w tej części Włoch „panem
załatwiaczem” we własnej osobie. Zostawmy mu to. Wyszliśmy do holu. Nie było tam Franceski.
- Pani Estrenoli czeka w moim samochodzie - rzekł Metcalfe. Przeszliśmy do samochodu,
a Francesca spytała:
- Czy wszystko w porządku?
- Wszystko gra - odparłem. Metcalfe stłumił śmiech.
- Z wyjątkiem pani męża, madame. Będzie mu strasznie niemiło, gdy się ocknie.
Ręka Franceski zacisnęła się na krawędzi drzwi. Położyłem na niej swoją i ścisnąłem ostrzegawczo.
- Francesco, to jest pan Metcalfe, mój stary przyjaciel z Afryki Południowej.
Poczułem, jak jej palce drgnęły. Pospiesznie dodałem:
- Przyjaciel pana Metcalfe’a, pan Torloni, zajmuje się twoim mężem. Jestem pewien, że nic mu się
nie stanie.
- O tak - przytaknął Metcalfe pogodnie. - Wszystko będzie w porządku. Nikomu nie przysporzy
żadnych kłopotów - nagle zmarszczył brwi. - A jak tam twoje plecy, Hal? Lepiej, żeby je ktoś zaraz
obejrzał. Jeśli chcesz, zawiozę cię do lekarza.