Była to osobista przysługa ze strony KACH-u bez pisemnej
umowy, z „wkalkulowanym ryzykiem”, jak mawiali ludzie w dawnych czasach.
— Niewiele może się pan z tego dowiedzieć — zauważył pracownik KACH-u.
— W ogóle niczego nie mogę się dowiedzieć — odparł zawiedziony Lars rzucając
mu wściekłe spojrzenie.
Pracownik KACH-u wzruszył ramionami z właściwą swojej profesji nonszalancją.
— Spróbujemy jeszcze raz — powiedział. — Wie pan, ona nigdy nigdzie nie wycho-
dzi i nic nie robi. Nie pozwalają jej. Może blagują, ale mówią, że jej transy pojawiają się
niezależnie od woli, coś jak napady padaczki. Może wywołują je narkotykami, mówię to
panu prywatnie rzecz jasna. Nie chcą, żeby zwaliła się z nóg na środku jakiejś publicz-
nej bieżnicy i żeby rozjechał ją jakiś ichni stary pojazd powierzchniowy.
— Nie chcą, żeby zwiała do Zachbloku, tak pan sądzi? Człowiek z KACH-u wzruszył
ramionami jak filozof.
— Mam rację? — spytał Lars.
— Obawiam się, że nie. Panna Topczew dostaje taką samą pensję jak pierwszy poru-
szyciel SeRKeb-u, marszałek Paponowicz. Ma superdrogie mieszkanie na najwyższym
piętrze, pokojówkę, lokaja i autolot marki Mercedes — Benz. Dopóki będzie współpra-
cować...
— Z tego zdjęcia — przerwał mu Lars — nie mogę nawet wywnioskować, ile ma lat.
Nie mówiąc już o tym, jak wygląda.
— Lila Topczew ma dwadzieścia trzy lata.
Drzwi gabinetu otworzyły się i w ich układzie odniesienia zmaterializował się ni-
ski, niechlujny i niepunktualny Henry Morris. Człowiek ten stale balansował na ostrzu
noża. Lars w każdej chwili mógł mu podziękować za pracę. Jednocześnie Henry Morris
był w firmie niezbędny.
— Jest coś dla mnie?
9
— Chodź tu — rzekł Lars i wskazał zdjęcie Lili Topczew.
Człowiek z KACH-u natychmiast schował zdjęcie do skoroszytu.
— Panie Lars, zgodnie z paragrafem 20 — 20 to ściśle tajne! Tylko do pańskiego
wglądu.
— Pan Morris jest moim wzrokiem — powiedział Lars.
Najwyraźniej miał do czynienia z dość zasadniczym funkcjonariuszem KACH-u.
— Jak pana nazwisko? — spytał go z długopisem i notatnikiem w dłoni.
Po chwili człowiek z KACH-u odprężył się.
— Ipse dixit, ale to w końcu pańska sprawa.
Odłożył zdjęcie na biurko. Jego obojętna twarz fachowca nie zmieniła wyrazu. Henry
Morris krzywiąc się i mrużąc oczy pochylił się nad zdjęciem. Poruszał ustami, mięsiste
policzki drżały, jakby coś żuł, jakby próbował wgryźć się w niewyraźne zdjęcie i wydo-
być z niego jakiś namacalny element.
Na biurku Larsa zapiszczał widkom.
— To z Paryża. Zdaje się panna Faine — powiedziała nieco chłodno i z nutką dez-
aprobaty w głosie sekretarka Larsa, panna Grabhorn.
— Przepraszam — rzekł Lars do funkcjonariusza KACH-u. Po chwili, nadal z dłu-
gopisem w dłoni, dodał: — Proszę mimo wszystko podać mi swoje nazwisko. Wolę je
mieć w notesie w razie gdybym ewentualnie chciał się jeszcze z panem kiedyś skontak-
tować.
— Nazywam się Don Packard — powiedział funkcjonariusz KACH-u, jakby ujaw-
niał jakaś wstydliwą tajemnicę.
Nie wiedział, co począć z rękami. Pytanie Larsa sprawiło, że poczuł się dziwnie nie-
swojo.
Zapisawszy dane w notatniku, Lars włączył widkom i pojawiła się twarz jego ko-
chanki, blada i w otoczce ciemnych włosów, na ekranie wydawała się podświetlona od
wewnątrz jak latarnia z dyni przypominająca ludzką twarz.
— Lars!
— Maren! — powiedział czule.
Maren Faine zawsze wzbudzała u niego opiekuńcze uczucia. Jednocześnie złościła
go, tak jak ukochane dziecko złości rodziców. Maren nigdy nie wiedziała, kiedy prze-
stać.
— Jesteś zajęty?
— Taak.
— Przylecisz po południu do Paryża? Możemy zjeść razem obiad, a potem, och, mój
Boże, będzie grała ta kapela gleckik blue jazz...
— Jazz nie jest niebieski — przerwał jej Lars. — Tylko jasnozielony. — Zerknął na
Henry’ego Morrisa. — Czyż jazz nie jest jasnozielony?
10
11
Henry skinął głową.
— Czasami doprowadzasz mnie do tego, że... — rzekła ze złością Maren Faine.
— Zadzwonię do ciebie później — powiedział Lars. — Kochanie.
Wyłączył widkom.
— Obejrzę teraz szkice broni — powiedział do funkcjonariusza KACH-u.
Do gabinetu bez zaproszenia weszli kościsty doktor Todt i siostra Elwira Funt. Lars
odruchowo wyciągnął ramię, aby zrobili mu pierwszy tego dnia pomiar ciśnienia krwi.
Tymczasem Don Packard porozkładał szkice i zaczął wskazywać szczegóły, które wyda-
ły się groźne niezbyt wysokiej klasy prywatnemu analitykowi broni, którego zatrudnia-
ła policja.
W taki oto sposób zaczął się dzień roboczy w firmie Lars Incorporated. Niezbyt za-