Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Kiedy lekarz wyszedł z sali, Midori zapytała:
- Panie doktorze, jaki jest stan ojca?
- Jest świeżo po operacji i na środkach przeciwbólowych, więc jest dość wyczerpany - odparł lekarz. - Dopiero za jakieś dwa, trzy dni będzie wiadomo, jak się udała i czy wszystko będzie dobrze; a jeśli nie, to wtedy się zastanowimy.
- Nie będziecie mu chyba znowu otwierać czaszki?
- Na razie nie mogę nic powiedzieć. Ależ dziś masz krótką spódniczkę!
- Ładna, prawda?
- Ale jak ty wchodzisz po schodach?
- Po prostu wchodzę. Niech wszyscy widzą - powiedziała Midori, a stojąca z tyłu pielęgniarka zachichotała.
- Ty sama powinnaś przyjść do szpitala, dać sobie otworzyć głowę i sprawdzić, co tam masz - odparł lekarz zaskoczony. - A tu w szpitalu raczej korzystaj z windy. Nie chcę mieć więcej chorych. Ostatnio i tak mamy pełne ręce roboty.
Niedługo po obchodzie przyszła pora posiłku. Pielęgniarka jeździła z naładowanym wózkiem z sali do sali i rozdawała porcje. Ojciec Midori dostał przecieraną zupę, owoce, ugotowany do miękkości filet z ryby i coś wyglądającego na galaretkę z tartych jarzyn. Midori odwróciła ojca na plecy, za pomocą korby w nogach podniosła łóżko do pozycji siedzącej i zaczęła karmić ojca zupą. Po kilku łyżkach odwrócił głowę i powiedział: - Nie chcę.
- Trochę musisz zjeść - nalegała Midori.
- Potem.
- No i co ja mam z tobą zrobić? Jak nie będziesz porządnie jadł, to nie wyzdrowiejesz. Nie chcesz jeszcze siusiu?
- Nie.
- Słuchaj, Watanabe, może pójdziemy coś zjeść do stołówki na dole? - zapytała Midori.
Zgodziłem się, choć szczerze mówiąc, nie miałem ochoty na jedzenie. Stołówkę wypełniali lekarze, pielęgniarki i odwiedzający. Było to wielkie pozbawione okien pomieszczenie w podziemiu, z rzędami stolików, przy których ludzie jedli i rozmawiali - pewnie o chorobach - a ich głosy odbijały się echem jak w tunelu. Co pewien czas to echo zagłuszał megafon wzywający lekarza lub pielęgniarkę. Zająłem stolik, a Midori poszła po jedzenie i wróciła z aluminiową tacą z dwoma "zestawami dnia". Białe plastikowe naczynia - takie same jak podawane pacjentom - wypełniały krokiety z sosem śmietanowym, sałatka ziemniaczana, siekana surowa kapusta, gotowane jarzyny, ryż i zupa miso. Zjadłem mniej więcej połowę, resztę zostawiłem. Midori pochłonęła wszystko z apetytem.
- Nie jesteś głodny? - zapytała, siorbiąc gorącą herbatę.
- Niezbyt.
- To z powodu szpitala - powiedziała, rozglądając się dookoła. - Wszyscy, którzy do tego nie przywykli, tak
reagują. Zapach, dźwięki, nieświeże powietrze, twarze chorych, napięcie, irytacja, rozczarowanie, ból, zmęczenie ściskają żołądek i zabijają apetyt. Jak człowiek się przyzwyczai, to nie zwraca uwagi. Poza tym jeśli człowiek porządnie nie zje, to nie może się opiekować chorym. Naprawdę. Ja się na tym znam, bo zajmowałam się czworgiem pacjentów - dziadkiem, babcią, mamą i teraz ojcem. Zdarza się, że nie udaje się zjeść następnego posiłku, więc trzeba jeść na zapas, póki można.
- Rozumiem.

Tematy