Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Choć McGlynn czuł, że uroczystość stanowiła słabo maskowany publiczny pokaz moral­nego poparcia dla obojga młodych, wzruszył się szczerymi wyraza­mi uznania i uczucia, wypowiadanymi przez nauczycieli i przyjaciół Floss, a także oświadczeniem zwierzchnika Tadashiego, że to małżeństwo utwierdza serdeczną przyjaźń między dwoma wielkimi krajami. Po nim wystąpił z wylewną pochwałą tego związku radca ambasady amerykańskiej Eugene Dooman, mówiąc płynną japońszczyzną, która całą salę przepełniła uczuciem spontanicznego koleżeństwa. Nawet McGlynn, który nie cierpiał sentymentów, poczuł ucisk w gardle. Była to okazja radosna, mimo wyczuwalnej, choć skrywanej i zrozumiałej u niektórych uczestników przyjęcia, dezaprobaty dla tak mieszanego małżeństwa.
Gdy goście wychodzili, szef Departamentu Ameryki odciągnął Todę na bok. Tadashi, powiedział, zostanie wysłany na placówkę zagraniczną.
- Waszyngton?
- Nie.
Toda był ostrożny.
- Londyn?
- Niestety, Meksyk.
Toda odebrał to jak cios. Kara za poślubienie Amerykanki spadała błyskawicznie.
Gdy tylko młoda para odjechała limuzyną na miesiąc miodowy do kurortu znanego z gorących źródeł, Toda odciągnął na stronę McGlynna. Zazwyczaj po takiej ceremonii rodziny się nie spotyka­ły, ale zaszło coś, co należało przedyskutować. Todowie mieszkali w Azabu, na obszarze historycznym, słynnym ze starych świątyń, sklepów i rezydencji zbudowanych przed wiekami przez panów feudalnych. Ich podupadający dom, jeden z najstarszych w Azabu, miał malowniczy ogród, drewniane wrota i prowadzące do hallu kamienne schody.
Podczas gdy Maggie i Mark grali w parchesi z dwójką najmłod­szych Todów - czternastoletnim Ko i jego siedmioletnią siostrą, Sumiko - Toda zabrał McGlynna do swego gabinetu. Poinformował go o skierowaniu Tadashiego do Meksyku, przy czym obaj zgadzali się, że to rodzaj kary, ale nie można temu przeszkodzić. Potem Toda wyznał, że jeszcze bardziej martwi go Shogo. „Zapew­ne zauważył pan jego nieobecność na przyjęciu. Powiedział, że był zajęty czymś takim czy owakim, ale to kiepski łgarz".
McGlynn wiedział, że jego stary przyjaciel trapił się tym, że Shogo odmówił dziadkowej ofercie i nie przejął rodzinnej firmy jedwabniczej. Wstąpił natomiast do wojska. Cztery lata wcześniej, gdy radykalni oficerowie zamordowali premiera Inukaiego, o zgodę na zajęcie miejsca zabójców na ławie oskarżonych poprosiło dziewięciu młodych mężczyzn, którzy na dowód swej dobrej woli załączyli dziewięć małych palców zamarynowanych w dzbanku z alkoholem. Jeden z tych palców należał do Shoga, który był wówczas kadetem.
- To dobry chłopiec, stawia sobie ambitne cele. Zupełnie jak jego matka! Ostatnio jednak wdał się w bardzo niebezpieczne koszarowe towarzystwo. Ci chłopcy są przekonani, że wysocy urzędnicy państwowi, zwłaszcza ustawieni najbliżej tronu potężni finansiści i biurokraci, usiłują stopniowo, dla swoich egoistycznych interesów, skorumpować rząd i armię. Zdaje się, że sobie z nim nie poradzę. On nie rozumie, że proszę go, by robił tylko to, co jest dla niego najlepsze.
- To znaczy co?
- Żeby się trzymał z dala od tych niebezpiecznych radykałów. To wyjście najrozsądniejsze.
- Od lat próbuję wpoić zdrowy rozsądek Markowi. Obawiam się, stary druhu, że obaj znajdujemy się w sytuacji beznadziejnej.
- Dlaczego nie może być taki, jak Tadashi?
- Dlaczego - dodał McGlynn kwaśno - Mark nie może być taki jak Will?
 
3.
 
Shogo, wraz z tysiącem czterystu innymi zbuntowanymi oficera­mi i żołnierzami elitarnych oddziałów wyznaczonych do obrony terenów pałacowych, kończył przygotowania do rewolty. Tuż przed świtem oddziały szturmowe miały zaatakować jednocześnie sześć tokijskich obiektów. Byli gotowi położyć siłą kres niesprawie­dliwości społecznej w Japonii, dokonując zabójstw - w przekona­niu, że do tak kryminalnej akcji upoważnia ich tradycja.

Tematy