Ciekawe, czy Jupe ma w horoskopie to samo. Przeczytał rów-
nież, że nie powinien jadać buraczków i że jego szczęśliwy kamień to aleksandryt.
ROZDZIAŁ 5
Wybrańcy losu
Nikita Pietroff, jak się okazuje, nie opuścił Las Vegas. Wytropił go Stock sobie tylko znanymi sposobami. Powiadomił Trzech Detektywów, że Rosjanin mieszka w jednym
z hoteli sieci Intercontinental, że jego firma „WOSTOK” prowadzi legalne interesy z kil-koma przedsiębiorstwami amerykańskimi i że Pietroff lubi spędzać samotnie wieczory
w barze „Kazaczok”, popijając wódkę i oglądając występy ukraińskich tancerek. Okazało
się również, że Aron Stock dysponuje zdjęciami pozostałych „wybrańców losu”: ukry-
te kamery monitorują nieustannie salony kasyna i rejestrują obraz na kasecie wideo. Na życzenie Jupe’a hotelowy detektyw wręczył mu fotografie Alda Aurelia, Very von Klang,
Mychajla Rezuna i Lea Baretty — wykadrowane z kasety i powiększone.
— Nie wykryłem żadnych związków między tymi ludźmi a Rafaelem Di Morte
— powiedział. — Z całą pewnością nie spotykali się z nim, ani przedtem, ani po wygra-
nej. Sprawdziłem to na sto procent.
Jupe nie wyraził w tej sprawie wątpliwości. Po pierwsze, nie miał podstaw, aby wąt-
pić w umiejętności i kontakty Arona Stocka. Po drugie, nie wydawało mu się, by osobi-
sta znajomość wybrańców losu z Di Morte miała tu istotne znaczenie. Tak podpowia-
dała Jupe’owi intuicja, a zawodziła go rzadko. Klucz do tajemnicy musiał znajdować się gdzie indziej.
Tylko gdzie?
Do hotelu Intercontinental, w którym zatrzymał się Pietroff, Jupe wybrał się osobi-
ście. W recepcji ustalił, że firma „WOSTOK” zajmuje dwupokojowy apartament biuro-
wy na czternastym piętrze: sekretariat i gabinet przedstawiciela. Pan Pietroff niedawno wyszedł, ale jest jeszcze jego asystentka.
— Też Rosjanka? — zapytał recepcjonistkę.
— Nie. Potrzebował kogoś do pomocy na czas pobytu u nas, więc poleciliśmy mu
wykwalifikowaną sekretarkę ze znajomością języka rosyjskiego. Świadczymy takie usłu-
gi zagranicznym biznesmenom. Panna White współpracuje z nami. Jest specjalistką w handlu ze wschodnią Europą. Wielu Rosjan korzysta z jej usług. Pokój numer 1423.
29
Jupe wjechał windą na czternaste piętro. Na drzwiach oznaczonych numerem 1423
widniała wizytówka „WOSTOK. Kawior astrachański. Spółka z o.o.” Za biurkiem sie-
działa młoda elegancka kobieta w okularach. Właśnie odbierała przesyłkę z telefaksu.
Jupe przedstawił się i zapytał o pana Pietroffa.
— W jakiej sprawie? — uśmiechnęła się przyjaźnie asystentka.
— W osobistej, pani White. Pan Pietroff nie może się pani nachwalić.
Sekretarka uniosła brwi z lekkim zdziwieniem, uznała jednak, że może to być praw-
dopodobne, jeśli ten sympatyczny tęgawy młodzieniec o ciemnej czuprynie zna osobi-
ście jej tymczasowego szefa. Uśmiechnęła się do Jupe’a jeszcze przyjaźniej.
— To miłe, dziękuję. Pan Pietroff, niestety, już wyszedł, będzie w biurze dopiero ju-
tro. Może ja mogłabym pomóc?
Jupe udał, że się waha.
— Szukam kilku znajomych moich rodziców — powiedział w końcu. — Podobno
współpracują z firmą „WOSTOK”. Zapomniałem o nich spytać pana Nikitę. Chodzi
o panów Alda Aurelia i Mychajla Rezuna.
— Nie przypominam ich sobie.
— I o Verę von Klang.
— Panią Verę pamiętam — ucieszyła się sekretarka. — Była u nas w zeszłym tygo-
dniu, taka wysoka blondynka, jak na Rosjankę świetnie włada angielskim. Wpadła na
chwilę, żeby się spotkać z prezesem „WOSTOKU”, gościł tutaj przez jeden dzień. Nasze
główne przedstawicielstwo mieści się w Nowym Jorku.
— Wiem oczywiście — powiedział Jupe. — Tam na pewno wiedziano by, jak skon-
taktować się ze znajomymi rodziców. Chodzi o import dużej partii kawioru. Mógłbym
prosić o adres centrali?
Pani White podała mu wizytówkę, seledynowy prostokąt z pozłacanymi brzega-
mi: „IGOR MIRONOWICZ BIELAGA, Prezes Spółki WOSTOK, 309 West 104 St. New
York, N.Y.10025”. Jupe podziękował, kazał pozdrowić pana Pietroffa od jego przyjaciół
w Los Angeles.
Jedna z osób, które trafiły wielką wygraną, znała Nikitę Pietroffa. Ten ślad powinien
dokądś prowadzić. Przypadek chyba był wykluczony.
Aron Stock natychmiast zjawił się w apartamencie Trzech Detektywów. Wysłuchał
z uwagą relacji Jupe’a, wizytówkę schował do portfela.
— Jesteś dobry — mruknął z mimowolnym uznaniem. — Ten ślad musi dokądś
prowadzić. Wyskoczę na dzień do Nowego Jorku. Jeśli okaże się, że wszyscy wielcy wy-
grani mają związek z jedną firmą, jest punkt zaczepienia dla prokuratora.
— Tylko pół punktu — powiedział Jupe. — Druga połowa to Di Morte.
30
— Dyrekcja kasyna nadal liczy na was — rzucił z uśmieszkiem Stock, choć nie był
to już uśmieszek tak ironiczny, jak pierwszego dnia: trójka młokosów zaczęła mu im-
ponować. — Dziś Di Morte może powtórzyć swoją sztuczkę. Pan Collins prosi, żebyście
przyspieszyli tempo.
— Pracujemy na pełnych obrotach — zapewnił Bob.
Stock wyszedł.
— Musimy jednak zwiększyć obroty — powiedział Jupe, gdy hotelowy detektyw za-
mknął za sobą drzwi. — Parę rzeczy już wiemy, zwłaszcza po wizycie w nawiedzonym
domu.
— Że tam naprawdę straszy? — uśmiechnął się krzywo Pete, czując między łopat-
kami zimny dreszczyk.
— Nie tylko. — Jupe w zadumie skubał dolną wargę. — W pokoju Dymitra nie ma
metalowych przedmiotów...
— Co takiego? — nie zrozumiał Bob.
— No właśnie. Plastikowy talerz, nóż i widelec z plastiku. Dużo różnych rzeczy, ale
nic z metalu. Nawet suwak przy dżinsach ze sztucznego tworzywa. Klamra paska też.
— Jak to rozumiesz? — zapytał Pete.