pogorzelisko, byle łąka była sucha... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Wąskopyski przyszedł w nocy. Napoił go i okrył dwoma
brudnymi prześcieradłami, bo nic lepszego nie było w tej biednej chałupie. Mała wioska
zagubiona między równinami i górami. Wiosną na zielonkawych drzewach odpoczywają
ptaki. śerujący na kuropatwy i zające orzeł buja nad okolicą. Lasy, stawy, malutkie krzaki.
Widać twarze wszystkich dzieci siedzących przy ognisku - lecz nikt nie odnajdzie drogiego,
zaginionego dziecka. - Idź ty z tym człowiekiem - powiedział Wąskopyski, szturchnąwszy
starego Rafała w pierś. - Sypcie na przełaj na Gontową. Zatrzymajcie się u Skwarczyńskiego
na Helence. - Daj jeszcze ze dwa cygara na drogę - poprosił Znajda.
Wtedy podszedł do niego ten obcy i wetknął mu w garść pudełko papierosów. Potem zaczęła
się strzelanina. Rafał począł się kręcić i czołgać na brzuchu, potem zabrali tego obcego,
podprowadzili do krzaków i wypalił strzał. Rafał podszedł, zapalił zapałkę i zobaczył, Ŝe ma
plamę na czole. Obcy poderwał się jeszcze i począł uciekać. Padał i biegł. Latarka
pobłyskiwała przed nim, jakby tam ktoś czekał, aŜ ten podbiegnie i nadzieje się na świński
majcher. Podbiegli w stronę lasu. Jakaś kobieta zakryła twarz rękami, potykała się na
bruzdach. Ktoś jeszcze raz strzelił 107

z krzaków. Biegli po bagnistym, rozmokłym zaoraniu. Pod powiekami goniły iskry, dusiło się serce. Zwolnili w krzakach. Zaplątując się i gubiąc, kobieta upadła. - Ty biegnij - wyszeptała
do syna.
Nieprzytomna, ze zwidzeniami Kurdiuka, legła w zimnej czeluści krzaków. Gdzieś dalej na
przedzie ktoś krzyknął: - Stój, stój, stój!! - I buchnął strzał - w lesie od-klaskało. śycie trwało nieprzerwanie; wyrwawszy się z luki niepamięci - kobieta podparła się i wstała. Całą noc na
plecach pękaty tobół. Pod nogami chrzęściła stara i bujna trawa. Zaczął padać śnieg. Pole
było gliniaste, przy lesie wisiała cienka mgła, w bruzdach i pod miedzami układał się śnieg.
Wiatr uderzał w czoło, zimny i kłujący. Kiedy sczezła noc, za rozległymi polami na północy
wylazło pokurzysko Boldurki - nasyp grobowy wsi. Chuny Szaja chciał przeskoczyć szosę,
ale grupa chłopów w koŜuchach ukazała się pod latarnią od strony toru. Przysiadł za
krzakiem. Grupa zniknęła w ciemności. Przełazi płot pastwiska, wyciągnął krok za kręgiem
światła latami szlabanu. Rosił drobny deszcz ze śniegiem, nogi grzęzły w chlupkiej glinie,
buty ciąŜyły jak kłody. W północnej części Starej Szabasowej psy kogoś zwąchały, rozlegało
się zajadłe szczekanie. Za mostkiem Chuny natknął się na kogoś, ten ktoś odskoczył i widać
było na tle nieba, jak uniosła się na moment lufa i stuknął bezpiecznik. - Dobry wieczór -
wyszeptał Chuny.
- Kto? - Zadzwoniła cisza. Ten obcy odstąpił tyłem.
- To ja. - Chuny wyplątał pistolet z kieszeni. Kto pierwszy, ten pan. - Co za ja?
- Jak tobie się głos zmienił, niech cię krew zaleje. - Chuny podszedł, objęli się i pocałowali. -
Jezu - szeptał Wąskopyski - byłbym ciebie zabił. Czego się nie odezwałeś od razu. Co? -
Miałeś stać na rogatce.
108
- Na rogatce ktoś czatuje. Trudno rozeznać. Ruszyli miedzą na południe, doszli do lasu i,
zostawiwszy rogatkę na prawo, usiedli w zrębie na pniaku. - Ty masz jakie centy? - zapytał
Wąskopyski, oskro-bując but z nabojów ziemi. - Cirla zostawiła u Sitwy pięć dolarów. Ona
miała sprzedać. Trzeba zabrać po drodze, jak sprzedała. Cieka-weŜ, czy kochanek tej szmaty
będzie u niej w chałupie. Co myślisz? - No, ja myślę, Ŝe tak. W taki ciemny i mokry czas to
ciągnie do kobiety. Jak buty namokły! Potrzymaj karabin. Ja te, cholera, spodnie muszę
poprawić. Dwa pociągi przeleciały na Semperkę, tarachkając cięŜarem na stykach. Koło
rogatki ktoś strzelił, raz i drugi. Zaszarpało się coś w krzakach. Kilka postaci biegło błyskając latarkami pod nogami. W błyskach widać było, Ŝe biegnie chuda dziewczyna, a za nią jacyś z

Tematy